Strona:Maria Rodziewiczówna - Barcikowscy.djvu/264

Ta strona została przepisana.

nieposzlakowany opinię urzędniczą, jesteś powagą, z którą się rachują, której się radzą. I ty, mając lat więcej, niż czterdzieści, będziesz robił awanturę, skandal — o co — o denuncyacyę jakiegoś gałgana, którego twoja żona zapewne kazała lokajom wyrzucić, gdy się ośmielił jej głupstwo powiedzieć i który za to się mści.
— Ach — ten! Ale Morduchow! Morduchow, mój przyjaciel!
— I syn twego dobroczyńcy! Nad tem się zastanów, zanim do awantury się weźmiesz. Wierz mi, mój drogi. To jest sprawa, w której honor nawet każe ci milczeć. Któryż mąż nie bywa zdradzany, a tylko głupcy robią z tego głośną sprawę. Rozumni piorą brudną bieliznę w domu.
— I znoszą, że ich żony są na utrzymaniu kochanków!
— Ty nie jesteś w tym wypadku. Tego nikt nie powiedział. Ludzie widzą, jak żyjecie, i wiedzą, że na to wystarcza twoja pensya, i fundusz twej żony. Żeby takie były wzmianki, tobym cię ostrzegł. Przecie mi chodzi o twoją opinię.
— Więc wuj sądzi, że taką ohydę, wstyd, człowiek musi znosić i żyć z tem może!
— Powinien. Ty tembardziej, przez wzgląd na starego Morduchowa i dzieci.
— Kochankowi rękę podawać i gościć, żonie przebaczyć i żyć tak — we troje!
— Mój drogi, nie trzeba robić z życia tragedyi. Największa miłość mija, i druga przychodzi. Oprócz kobiet są przecie inne zajęcia. Masz swą pracę, masz stosunki — ja lubię, ale to bardzo lubię kobietki, alem ich nigdy seryo nie traktował, bo tego nie warte. Ty, człowiek