Strona:Maria Rodziewiczówna - Barcikowscy.djvu/266

Ta strona została przepisana.

bił. Straciłem żonę i wszelkie illuzye, ale muszę żyć, żeby dowieść, żem człowiek obowiązku.
— Dobrze mówisz, to nawet nie patryotyczne te strzelania, zemsty, awantury. Zarazby krzyk powstał: to polskie waryacye — i tylkoby gazety nas nicowały, i byłaby woda na ich młyn. To nie wypada.
Iłowicz był zupełnie przekonany, że broni narodowej idei.
Wacław wrócił późno do domu i w ubraniu położył się na otomanie w swym gabinecie. Nie spał, ale był, jak po przepiciu, i służąca, która wpadła wśród nocy, musiała krzyczeć, zanim zrozumiał, o co chodzi.
— Panie, panie, proszę panią ratować. Umiera.
Zerwał się, i poszedł za nią do sypialni.
Saszeńka leżała wyprężona, trupio blada, jęcząc, i od czasu do czasu rzucając się konwulsyjnie. Nad nią bezradnie stała cała żeńska służba.
— Co się stało? — spytał przerażony.
— Pani cały dzień płakała, nic nie jadła, wcześnie się położyła! Posłyszałam jęki i tak zastałam! — recytowała pokojówka.
— Posłaliście po doktora?
— Poszedł Wasili.
Pochylił się nad nią, począł ocierać dłonie i skronie, i tak wielka była moc jego uczucia, że zapomniał na chwilę, jak go skrzywdziła, i spytał łagodnie.
— Co ci, Saszeńka! Co cię boli?
Ale ona jęczała tylko, a on się przeraził, że to może on jest przyczyną ataku nerwowego, że może to, co ludzie mówią, są oszczerstwa, fałszywe pozory. Przecie dowodów nie miał i tyl-