Strona:Maria Rodziewiczówna - Barcikowscy.djvu/276

Ta strona została przepisana.

różne katolickie mogą podnieść sprawę! Ty sobie tego nie lekceważ i miej rozum.
— A pewnie, że drugi raz tego głupstwa nie zrobię. Tyle chryi! Ty, mamasza, dawaj mi więcej pieniędzy. Ja nie umiem, jak Kola, kolegom się lizać, albo u ojca po szufladach szperać.
— Dam, ale żebyś mi nic nie taił.
— Powiem, bo ty rozumiesz mądrze rzeczy.
Na tej łaskawej wzmiance Alosza sprawę zakończył.
Saszeńka nazajutrz rzekła mężowi:
— Powiedział wszystko. Zubakin ukradł, a on tylko wiedział o tem, ale nie należał. Natarłam mu dobrze uszu za wdawanie się z rozmaitą szują. Bądź spokojny!
Czy Wacław uwierzył, czy chciał wierzyć, dość, że Aloszy do siebie już nie wołał. Ale od tego dnia nie spojrzał więcej na syna, ani go pocałował. Jakby był umarły dla niego.
Zubakina wypędzono z gimnazyum. Sprawiedliwości stało się zadość.