Pani Barbara przytuliła do siebie Jadwinię, ocierając jej łzy i całując w głowę. Dziecko przytuliło się do niej, objęło rękami. Nie pytała, czego płacze, ale pocieszała, dziecko się nie skarżyło, ale przestało łkać. Usiadła z niem na ziemi, na skłonie dołu i spytała dalej Filipa.
— A pocóż ci jaskinia?
— Żeby mieszkać!
— W piasku nic nie zbudujesz, chyba dasz podpory w tym twoim korytarzu.
— Jakto?
— Ano, po bokach utwierdź kołki i na nich połóż deskę, wtedy ci się piasek nie osypie.
— To prawda! — rzekł uradowany. — A kto mamę nauczył?
— Czytałam to w książce, gdzie opisują przygody jednego rozbitka na bezludnej wyspie.
— I on sobie jaskinię zrobił?
— Zrobił sobie mieszkanie i sprzęty i broń i odzież.
— Tak, — sam??!!
— Sam, i bez żadnych narzędzi, bo z okrętu rozbitego uratował tylko życie.
— A jakże on to zrobił?
— Żebyś chciał posłuchać, tobym ci to przeczytała.
— Kiedy?
— Ano, wieczorem, albo rano! Ale ciebie nigdy w domu nie ma, i gdy cię wołam — uciekasz.
— Nieprawda! Umyślnie od mamy nigdy nie uciekam, ale nie mam czasu siedzieć w domu, a jak wpadnę w ręce pana Tudwina, albo
Strona:Maria Rodziewiczówna - Barcikowscy.djvu/30
Ta strona została przepisana.