Strona:Maria Rodziewiczówna - Barcikowscy.djvu/45

Ta strona została przepisana.

Poprawiać, nie niszczyć i nie plwać wgardliwie
Na to, co niegdyś wieńczono wawrzynem,
Drogą postępu iść po ojców niwie
Usque ad finem.

— Przyszłość! Gdzie ona? — westchnął Iłowicz. Jednakże czar poezyi i jego duszę poruszył.
Oportunistą był do gruntu, ale zaraźliwe było tu powietrze, zaraźliwe uczucia. Żal go zdjął, tej przeszłości wielkiej, ból — upadku i zguby.
— Przyszłość w Bożej woli! — odparła pani Barbara. — Nie wolno nam rozsądzać, co On uczynić zechce, ale wolno Go prosić, a obowiązkiem jest wierzyć. Wierzyć, że On rękę karzącą z nas zdejmie, że wspomni świętych naszych i bohaterów, że usłyszy jęki ofiar za wiarę uciemiężoną i wołanie dusz czystych. Jeszcze nie zginął żaden naród chrześciański i my zginąć nie możemy.
— Chrystus uczył, by oddać co cesarskie cesarzowi. Dla Boga nie ma narodów!
— My też bronimy tego, co do Boga należy. Dusz naszych, uczuć, myśli, sumienia. I narody są u Boga, bo uczucia ojczyste nam w piersi włożył. Takie kochanie wielkie On tylko dać mógł. Jeśli ptaka nauczył wracać do gniazda przez morza, a pszczołę, by znała swój ul i matkę — czyżby nas zostawił na włóczęgę i tułactwo? Wszak klątwą swą żydów rozproszył. I oto zostanie dom twój pusty — rzekł Chrystus — jako wyrok straszny. A myśmy się Go nie wyparli i dom nasz ostanie — ostanie!
Podniosła w górę swą twarz poważną i już