Strona:Maria Rodziewiczówna - Barcikowscy.djvu/69

Ta strona została przepisana.

— To niechże pan moją gospodarkę bliżej obejrzy — zaproponowała.
Tymczasem pani Barbara zajęta była odzyskanym Filipem. Trzeba go było przebrać i wyszorować, wyglądał istotnie jak rozbitek.
Dawał ze sobą robić, co chciano, stracił butę i zuchwałość, patrzał posępnie, jak wilczek, pojmany w sieć, zmęczony oporem i buntem.
— Teraz będzie bicie! — myślał, zaciskając usta.
Ale pani Barbara wzięła go do swego pokoju i spytała smutno:
— Dlaczegoś to zrobił, Filipie! Taką troskę, niepokój, strach! Dlaczegożeś odemnie uciekł, dlaczegoś mnie porzucił?
— Ja od mamy nie uciekałem! — zamruczał. — Żebym sobie wyspę dostał, tobym zabrał mamę i Jadwinię.
— A dlaczegóż to ze mną nie chcesz być?
— Bo mi się nudzi. Nie mam co robić porządnie.
— A cóżbyś chciał robić!
— Cokolwiek, ale żebym sam robił. Ten pan mówił, żebym już mógł na ogrodnika pójść, ale ja wolę na furmana, albo na kowala.
— To czemużeś mi tego nie powiedział?
— Bo mama mnie ma za dziecko i nie słucha!
— A ty nie dotrzymujesz obietnic. Obiecałeś mi wysłużyć sobie źrebię — i co?
— I co? — wybuchnął. — I mama raz na tydzień coś mi kazała robić, a resztę czasu pan Tedwin mnie trzymał. A babunia mnie bije, czemu nie bije Pawła, furmana, co owies na