Strona:Maria Rodziewiczówna - Barcikowscy.djvu/84

Ta strona została przepisana.

Pani Anna coraz uważniej teraz patrzała na Filipa, jakby go dopiero poznała.
Z obu stron — tak zda się nierównych — była chęć postawienia na swojem, i cicha walka; były też wielkie podobieństwa charakterów.
Zaciskała zęby na wszelki ból i trud ta matrona, stojąca na straży osieroconego gniazda; nie poskarżył się nigdy dzieciak niedorostek.
Ona chciała go ugiąć grozą, zmusić do pokory i powrotu, on postanowił pokazać jej, że sam sobie wystarczy, że posłuszny będzie nie grozie, ale wybranej dobrowolnie władzy.
W myślach swych Filip miał zawsze babkę na uwadze. Pamiętał jej plagi i krytyki, marzył, że ona go kiedyś przeprosi, a on jej powie: Babunia beze mnie się nie obejdzie, nie da rady w Gródku. Ja babuni pomogę!
A ona patrząc na jego upór w buncie, poczynała utrwalać się w swem zdaniu, że chłopak dosłuży się krzyża i nabierała dla niego uczucia.
Pani Barbara rachować zaczęła dni do wakacyi. Śnił się jej codzień Wacio ukochany, żyła tylko nadzieją jego widoku. Ciułając grosz do grosza, ze swych drobnych dochodzików kobiecego gospodarstwa, zebrała kilkanaście rubli, posłała mu je na drogę, przygotoła dla niego pokoik osobny, konie do jazdy, kazała pomalować łódkę, wspominano go po sto razy na dzień z niecierpliwością i utęskieniem.
Jadwisia opowiadała o nim Muszce, jak o jakim królewiczu z bajki, a Muszka wracając do Ładynia, dzieliła się z Filipem temi nowinami.