Strona:Maria Rodziewiczówna - Barcikowscy.djvu/91

Ta strona została przepisana.

wieki to zapamiętał. Od tego dnia czuł się narzeczonym Muszki.
Aż wreszcie przyszedł dla pani Barbary dzień radosny, nagrody za długą tęsknotę.
Wacio skończył instytut z najwyższem odznaczeniem i medalem złotym i przyjechał do domu na miesięczny wypoczynek. Dłużej bawić nie mógł, bo już otrzymał przy ministeryum sprawiedliwości — jak pisał Iłowicz — „pierwszy szczebel drabiny zaszczytów i dostojeństw”.
Było to lato, więc i Jadwinia bawiła w domu i cała gromadka dzieci zebrała się w Gródku. Nie dzieci to już były. Wacio miał dwudziesty rok, wyrósł smukły i zgrabny, z głową rzadkiej piękności, z wrodzonym wdziękiem w ruchu i postaci. Jakby sobie wynagradzał przymus tyloletni, wesół był, rozbawiony, szczęśliwy, pełnią młodości i dobrych nadziei.
Obok niego Filip się odcinał ostro, jako szczyt kontrastu. Niższy, muskularny, z upartą szczęką i czołem, z zuchwałemi oczami, wichrem i skwarem opalony, był typem pracocownika roli i wsi, który barki swe podstawi pod walący się budynek, przecierpi wszelką klęskę, zniesie najgorsze ciosy, ale ani ustąpi ani odejdzie.
Jadwinia, blada i zamyślona, była między nimi jako tradycya kobiet, co mają przeznaczenie nieść dalej w nowe pokolenie cześć pamiątek i ideałów, historyi i wiary, poezyi i legendy.
Wszystko troje przebyli razem ten miesiąc, bo tak chciała matka.
Chciała, by Wacio nabrał w duszę przed