Strona:Maria Rodziewiczówna - Barcikowscy.djvu/98

Ta strona została przepisana.



III.

Naczelnik departamentu, Tertii Wasilicz Morduchow, chodził po swym gabinecie niespokojnie i raz wraz na zegarek spoglądał.
Wieczór był, zima — karnawał w całej pełni.
Tertii Wasilicz miał obiad i bal u ministra — niecierpliwił się widocznie. Wreszcie zadzwonił i spytał wchodzącego lokaja.
— Maksym Tertjewicz u siebie?
— Nie, panie, od wczoraj nie był.
— Naturalnie! Hulają obydwa „mierzawcy!“ — mruknął do siebie, a głośniej dodał — wrócił Iwan?
— Wrócił panie.
— Zastał? Cóż powiedział?
— Że natychmiast będzie!
— Zaraz go tu wprowadź! Czekam
Lokaj zniknął, ale nie upłynęło minuty, napowrót drzwi otworzył i wsunął się bez meldowania.
Do gabinetu wszedł młody człowiek, w sądowniczym mundurze i ukłonił się, patrząc pytająco na zwierzchnika. Snać był tu prawie