rzy zmienionej może umyślnie, pomimo austrjackiego paszportu, cudzego imienia, pomimo piętnastu lat niebytności.
Wracał — przyszedł on jeden, może nie ostatni, może nie jedyny, ale pierwszy z pogromu — Wiktor, wnuk pana Kalasantego.
A gdy człowiek swe pacierze odmówił, wstał i począł po cmentarzu czegoś szukać — i odnalazł głaz, ledwie z ziemi wyzierający i przy nim klęknął i odmówił żałobne wieczne odpoczywanie za dziada, a potem na wzgórku stanął i po polu się rozglądał.
— Ta grusza to była na Marcelki podwórzu, a ta wierzba na mojem, ot i grusza Feliksów się uchowała i stary młyński kamień przed wrotkami naszemi co leżał, że go chłopi nie zabrali tyli czas — za ciężki! Boże wielki, zda się, wczoraj! Do Grel teraz, do Grel. Chłopakowi siedmnaście lat! Jezu, by go zobaczyć! Borem, bez drogi pójdę, pamiętam, oczy zamknę i trafię.
Zeszedł z pagórka i niestrudzony dalej ruszył. Nad ranem był w Grelach. Dwór był ten sam, ale jakby w ziemię wrósł, gospodarskie budynki podparte były i krzywe, strzechy omszone, znać było, że czasy były i zostały ciężkie, byt mozolny. Lasy tylko porosły i młynek wodny był odnowiony i klekotał wesoło. Żywy to był dochód i stary Siemaszko pilnie go doglądał, bo Wiktor go spotkał wracającego z furą worków do dworu.
Stary zesiwiał, zmalał, zesechł, ale jeszcze szedł raźno przy furze i gderał parobka, że koń zatarty. Spojrzał na wędrowca i przystanął.
— Niech będzie pochwalony! — pozdrowił Wiktor.
— Na wieki, a co to? Zgonnik?
— Tak jest. Może jest co we dworze do zbycia.
— A wy to zawsze z tym łajdakiem Bohuszewiczem geszefty macie. Nie wstyd to wam!
— Na swoją rękę kupię.
— To dobrze. On mi się odgrażał zeszłego targu w miasteczku, że na nasze trzy sztuki żaden zgonnik i
Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/113
Ta strona została przepisana.