urządziła, na gotoweśmy przyszli. Ona i dla Marcelki jakąś metrykę wyszukała. A ksiądz to prawdę posłyszał — ślub dał. Ano, Kafarowie my teraz.
— A Marcin — Krośniański. Nieboszczyk pan Ksawery z moim świadectwo dali i w papierach stoi.
— A natura u niego jaka? Dobry? Nie mieliście od niego wstydu i zgryzoty?
— Za oczy powiem, żeby się nie popsuł, ale udał się chłopak, na dziwo! Ot taki — podniosła rękę pod sufit — jak jabłko czerwony i gładki, i wesół, i zdrów. Śpiewający wszystko zrobi, a posłuszny, a zawzięty do każdej roboty! Pani że go uczyła, to już wiadomo, ile umie, i dokumentnie. A panicz Kostuś jak na wakacje przyjeżdża, to już zawsze i wszędzie z Marcinem.
— Mówiliście mu o nas?
— Jak do rozumu doszedł i do Rebeszki w termin miał iść, tośmy mu powiedzieli.
— Cóż rzekł?
— Że byle się czego nauczył, do was pójdzie. Powiadam: nie znajdziesz, nie poznasz! Powiada: świat schodzę, a znajdę, raz spojrzę, a poznam! Cicho, ot idzie, z moim gada! Siedźże cicho, ani mrugnij, bo robotniki idą po pieniądze.
Otworzyły się drzwi, za Siemaszką wszedł chłopak jak dąbczak, jasnowłosy, siwooki, opalony, w szarej samodziałowej kurcie i długich butach, z węzełkiem pod pachą.
Wszedł, pozdrowił Bożem Imieniem, Siemaszkową w rękę pocałował, obejrzał się na siedzącego w cieniu obcego.
— Kto to, matko? — spytał zcicha.
— Podróżny. Zanocuje. Jakże ci robota idzie?
— At, już nie psuję drzewa jak zpoczątku.
— A paskiem nie dostałeś?
— Oho, czy ja cham.
— Jak warto, to i szlachcica pasek zmierzy.
— To też ja pilnuję się, żeby nie było warto. Jak
Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/116
Ta strona została przepisana.