zachodem chorego kuma odwiedzić. Hej, matka, jak chcecie wieczerzy i noclegu, to idźcie za nami.
Ale stara zdawała się nie słyszeć. Tak ją zostawili.
Wieczór zachodził; po polach rozległy się nawoływania do powrotu do osady. Nad dworkiem zakwitły dymy z kominów, od pastwisk ciągnęło bydło. Jak zwykle, jak co roku, co wieczór, od setek lat. Tylko nigdzie nie słychać było śpiewu, śmiechu, wesołego pokrzykiwania młodzieży, pastuszej fujarki, kościelnego dzwonka na Anioł Pański. Kraj umilkł, ludzie oniemieli!
Żebraczka podniosła się z zagona na turkot nadjeżdżającego wozu. Ten był wysłany kilimkiem, zaprzężony w parę koni, i siedział na nim młody chłopak w szarym samodziałowym surducie i kraciastych spodniach.
Stara zatrzymała go jękliwą prośbą:
— Gospodarzu młody. Podwieźcie mię, zanocujcie. Nogi nie słuchają, głodnam, psów się boję!
Zawahał się chwilę, wreszcie konie wstrzymał.
— Siadaj. Niewesoły będzie u mnie nocleg.
Przysiadła na słomie z przodu, ruszyli.
Przyjrzała mu się nieznacznie. Miał zacięte usta, oczy siwe, twarz suchą — wyraz uporu i siły w całej głowie i postaci.
— Zdaleka idziecie? — zagadnął.
— Oj, aż z za Bugu. W Ostrej Bramie byłam; wędruję po proszonem. Pacierze umiem, pieśni wszelkie, trochę na lekach się znam. Ot, żyję.
Spotkali dwóch ludzi, naprzeciw idących. Zamienili pozdrowienie.
— Dziad żyje? — spytał chłopak.
— Żyje, ale podobno kiepsko z nim. A ty księdza nie zastałeś?
— Pojechał do Grel, spowiadać tam kogoś i chować. Czekałem, nie doczekałem się — może go wzięli. Do Grel straszno jechać. Każdego zapisują, kto tam się pokaże. A wy na wartę idziecie do dębu?
— Aha. Nie słyszałeś czego w miasteczku.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/12
Ta strona została przepisana.