Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/134

Ta strona została przepisana.

Zegarek był pana, stopiłeś, dałeś pieniądze ubogiemu koledze, wszystko w porządku. A może matka pana byłaby temu nierada, poco jej było tę przykrość robić. Mam nie grzech, ale zrobiłem dobry uczynek, ją uspokoiwszy! Dajże pan spokój, każdy musi sobą być i wedle swych zasad postępować, a jeśli nie jest jeszcze niezależny, to musi milczeć, a często kłamać. Inaczej nie człowiekiem będzie, ale ciastem! Wstydź się pan, to jakieś babskie skrupuły, a wszystko co babskie, to dopiero grzech! Ot! chodź pan. Przyniosłem “Nędzników” Wiktora Hugo. Będzie co czytać!
I tak ani się spostrzegł Stefan, jak się pozbył skrupułów. Z zahukanego, pieszczotami przeczulonego dziecka począł się wyrabiać skryty, przemyślny w wykrętach charakter. Na jawny bunt nie miał jeszcze mocy, ale wśród domowych był cichym, stanowczym protestem i kontrastem.
Pewnego wieczoru przyszedł do Jagodzińskiego kolega Litwin po jakieś notatki.
Litwinisko było typowe, wielki, niezgrabny, towarzysko nieokrzesany. Zastał Stefana, odrabiającego lekcje, stanął pod piecem i przyglądał się pracującym, mówiąc:
— Kończajcie sobie, ja zmarzł, to się odgrzeję.
Gdy Stefek skończył i wychodził, spytał:
— A z jakich to Hrehorowiczów kolega?
— Nie wiem! — bąknął.
— Bo jeden Hrehorowicz naczelnikiem partji był. Ojciec mój pod nim służył. My to niewielkie panowie, ojciec gorzelanym był u hrabiów. W lesie i został, gdzieś pod sosną. Hrehorowicza rannego wzięli, wyleczyli, a jakże, a potem rozstrzelali. Ale, że to nie w naszych stronach było, to i nie wiem, czy kto po nim został.
— A na imię jak mu było? — spytał chłopak.
— To nie wiem. Jeden był naczelnik Hrehorowicz, albo mu imię trzeba? Każdy wie, który! Zawsze kolega ma porządne nazwisko, pamiątkowe.
— Stefku. Ubieraj się. Dziś lekcja tańca, mon