Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/136

Ta strona została przepisana.

rynię i raz u stołu posłyszał, jak dziad mówił do matki:
— Jednakże Jurjewicz ma takt. Podobno wydaje córkę zamąż. Myślałem, że mi o tem coś napomknie, ale się nie odzywa. Trzeba będzie może co dać!
Stefanowi niewiadomo dlaczego zrobiło się gorąco.
— Krewni ojca nędzarze, także na łasce dziada, jak on. — Czuł w gardle gorycz upokorzenia.
Po paru dniach dziad rzekł po obiedzie:
— Okazuje się, że tych ludzi trzeba trzymać na dystansie. Zagadałem dziś do Jurjewicza, ofiarowując gratyfikację z powodu ślubu córki. Odmówił tak stanowczo, jakbym go obraził. Décidement ta familja jest tak niewychowana, że najlepiej być z nimi zdaleka.
— Qui épouse-t-elle donc? — spytała pani Oktawja.
— Nie pytałem.
Stefan wiedział. Stróż mu oznajmił, że “rządcego” córka idzie za obywatela, bogaty, ale stary, Hlebowicz się nazywa. A ślub to będzie u św. Aleksandra we wtorek, na piątą wieczór zamówiona kareta. W ów wtorek Kostuś nie przyszedł do gimnazjum, a Stefek zaczął przemyśliwać, jakby do kościoła się wymknąć. Po powrocie ze szkoły nie odchodził od okna i patrzał na oficynę.
— Co pan tak obserwuje naprzeciwko? Kanarki? — spytał go Jagodziński.
— Nie. Ślub będzie u Jurjewiczów. Takbym chciał do kościoła pójść — popatrzeć.
Mentor zdumiał.
— No, proszę! Na ślub patrzeć! O tobym kolegi nie podejrzewał. Czy może być idjotyczniejsza ceremonja! Ślub, którego nikt nie dotrzymuje, a potem drugi akt: wesele, na którem wszyscy się nudzą, a aktorowie je potem opłakują i przeklinają! Widać, że pan jedynak, ja, który jestem najmłodszy z siedmiorga rodzeństwa, już na te szopki nie chadzam.
— Ja też nie ciekawym ślubu. Na tylu byłem. I mamaby mi nie pozwoliła pójść. Zresztą i poco. Nie