Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/139

Ta strona została przepisana.

dostałem brata — i zaśmiał się przez łzy.
— Idźcież, idźcie. Będzie bieda, broń Boże, panu Jagodzińskiemu. Już jakeśmy się zeszli, to się odnajdziemy! Dziękuję panu za dobroć dla chłopca.
— Proszę pana, — odparł Jagodziński — jestem pedel, muszę wszystko wiedzieć, ale mówię, co wiem, tylko wtedy, jak trzeba. Dobranoc panom.
I zabrał swego pupila troskliwy mentor.
Gdy wyszli, spojrzeli na siebie ojciec z synem, i stary rzekł:
— Krwi nie zmienić, ducha nie zabić, prawdy nie zakopać. Ot, i wychowali po swojemu!
— Ja nie rozumiem, skąd to przyszło. Głowębym dał, że on ich kopja. To babka wymodliła chyba. Boże, jaka ona będzie szczęśliwa, jak się dowie.
— Myślisz? Ona ani na chwilę nie wątpiła, że tak będzie. Ona wszystko wie. Dlategom o Marynię spokojny, bo ona mówiła, że będzie szczęśliwa.
Ten wielki dzień, ta epoka w życiu Stefana przeszła niepostrzeżenie dla matki i dziada.
Nie zmieniło się nic pozornie. Nie wiedział nikt, że Stefan i Kostuś siadywali teraz w klasie obok siebie, na pauzach rozmawiali i wychodzili razem do rogu placu, i wtedy ostrożnie się rozchodzili. U Jurjewiczów Stefan nie bywał, ale spotykali się na mieście, spacerowali po bocznych ulicach. Ossorja syn, pan radca i szambelan, pierwszy zwrócił uwagę na siostrzeńca, gdy po dłuższym pobycie na wsi, odwiedzał ojca i żonę, która dla córek karnawał spędzała w Warszawie.
— Ależ urósł twój syn, Oktusiu! — rzekł do siostry. — Wygląda na siedemnaście lat. I jakoś mu inaczej z oczu patrzy. Uważajno na obyczaje panicza.
— Co ty mówisz, Eustachy, Stefek takie dziecko!
— Co to dziecko. Dla ciebie, ale nie dla panienek. Nie uważasz, jak mu się oczy świecą, jak się wyprostował, wyraźniał! Toć on jeszcze na jesieni niezgrabny był, nieśmiały, wylękły, smarkacz! Mówię ci, on rap-