Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/143

Ta strona została przepisana.

— To nasza krewna! — zaprezentował mu ją Kostuś.
Dziewczyna była prawie w ich wieku, sierota. Chodziła na pensję, kształciła się na nauczycielkę. Nosiła bronzowy mundurek i czarny fartuch. Miała bystre, siwe oczy i popielaty olbrzymi warkocz i, jeśli się nie uczyła, to spierała lub śmiała się. Była w niej pełnia życia, zdrowia i jakby tchnienie pól i słoneczny humor skowrończy.
Pełno jej było wszędzie. Pomagała Duszce w gospodarstwie, młodszym chłopcom w naukach, biegała po sprawunki dla przybyłych z Litwy gości Horbaczewskiej, droczyła się z Korewą i, jak dziecko, bawiła się z Kostusiem, który, pomimo dużego wzrostu i wielkiej nauki, był pierwszy do figlów. W towarzystwie tem Stefan zrazu czuł się zażenowany i onieśmielony, ale prędko odczuł, że był tu na wyjątkowych prawach i stanowisku.
— To sierota po naczelniku Hrehorowiczu! — prezentowała go Horbaczewska, a na to imię każdy patrzał na chłopaka jakoś życzliwie i ciepło, traktowano go, jak jakąś wspólną własność, przedmiot pamiątkowy.
Mógł bywać tylko rzadko, ukradkiem, ukradkiem też za rekomendacją Kostusia dawał lekcje bezpłatne bardzo ubogim dzieciom, ukradkiem też, może nawet przed samym sobą, zakochał się w Misi. Coprawda, nie on jeden. Misię kochali wszyscy chłopcy, nie wyłączając Kostusia, który ze zwykłą swą szczerością oświadczał to jej co dni parę.
— Misiu, słuchaj, ja się ożenię z tobą. Zobaczysz.
— I i i, co mi za łaska. Kiedy ja to zobaczę!
— Jak skończę uniwersytet. Przysięgam! Będziesz na mnie czekać?
— Ani myślę. Ja się brzydzę doktorów. Trupy krają.
— Ale zbierają pieniądze. Ze mną o nic się nie będziesz troszczyć.
— Ja się i bez ciebie o nic nie troszczę.