Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/144

Ta strona została przepisana.

— Misiu, czy ty mnie nie kochasz? Bo ja ciebie to okropnie!
— Pewnie, że i ja ciebie, ale żeby okropnie, to chyba nie. Pójdziemy na ślizgawkę? Dobrze?
Stefan nie pojmował, jak można tak bredzić. On też oświadczał się Misi, mówił jej rzeczy wzniosłe, ale w myśli, w marzeniu. Cały cykl marzeń snuł w głowie, gdy był sam, gdy był z nią, nawet nie śmiał na nią patrzeć.
Ona też miała dla niego pewien respekt i jakby obojętność czy sztywność.
Nawet Duszka zwróciła na to uwagę.
— Czemu ty, duszko, nie przyhołubisz Hrehorowicza? To niegrzecznie, nawet nie zagadasz, a z drugimi się bawisz, dokazujesz!
— I i i, on jakiś taki, jakby łaskę robił, że przyjdzie. Zgóry patrzy, słowa cedzi.
— No, nie pleć! Grzeczny, dobrze wychowany, delikatny. Może i nieśmiały. Trzeba go ogłaskać.
— Nie chce mi się. Nie podoba mi się!
W owych czasach Stefan zaczął pilnie uczęszczać na ślizgawkę. Matka tolerowała tę rozrywkę, polecając Jagodzińskiemu towarzyszyć chłopcu.
Naturalnie, Jagodzińskiemu ani się śniło tkwić na lodzie. Wychodzili razem. Mentor pozostawał w kawiarni, gdzie z kolegami grał w szachy. Stefan szedł na ślizgawkę, umawiali się o godzinę powrotu i spotykali się w bramie domu.
Tam, na lód przychodziła i Misia z koleżankami lub Kostusiem, a czasami i sama.
Łyżwowała jeszcze nie dość wprawnie, a Stefan był mistrzem w tym sporcie.
Jakoś się zdarzyło, że się przywitali, zagadali, on jej dał parę rad, pokazał sposób, ośmielił się podać rękę.
Ale to się działo tylko wtedy, gdy nie było Kostusia lub koleżanek; gdy miała towarzystwo i opiekę, Stefan łyżwował osobno, wzbudzając zachwyt panien i zawiść