Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/146

Ta strona została przepisana.

tem być ostatnią w dzienniku. Pewnie, że ten narzeczony o tem nie wie, boby z nią zerwał.
— Pani pewnie jest pierwszą?
— Nie, zwykle trzecią. Zawsze się obetnę na rosyjskim.
— Kostuś powinien pani pomóc. On pierwszy.
— Nieprawda. Pan pierwszy.
— To tylko dlatego, że on często nie uważa.
— Eee, dlatego, że pan mądrzejszy. Przecie pan wygląda jak profesor.
— Taki stary pedant.
Zaczęli się oboje śmiać. Na ślizgawce czyniło się gwarniej, zjawił się Kostuś i dogonił ich.
— Ty, Misiu, dlaczego z nim łyżwujesz? — wołał zdaleka. — Obiecałaś czekać na mnie.
— Nieprawda. Nic ci nie obiecywałam.
— Mówiłaś wczoraj, że sama łyżwować nie będziesz. Powiedziałem, że przyjdę.
— No, toś ty obiecał, nie ja. Nie było się spóźniać.
— O, pewnieście się za memi plecami zmówili. Słuchaj, Stefan, to moja narzeczona. Wara ci od niej.
Stefan poczerwieniał.
— Jeśli mi panna Michalina potwierdzi, wtedy uwierzę.
— Oho, panna Michalina! Dlaczego jej nie mówisz po imieniu, a ty, Misiu, także!
— Bo nam się tak podoba — i tyle.
— To i mnie mów: pan!
— Jeszcze czego? Może: szanowny panie?
— Tak! No, to żegnam państwa. Pamiętaj Misiu, że między nami skończone!
Nadąsany zawrócił, odpiął łyżwy i znikł.
Misia straciła humor. Oglądała się, wyczekiwała, i odechciało się jej zabawy.
Stefan wracał do domu z rozpaczą w sercu.
Nie kocha go, więc poco żyć? Miał najdramatyczniejsze postanowienia i zamiary, wir szalonych myśli i stra-