Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/149

Ta strona została przepisana.

Jagodziński, gdy się znaleźli u siebie, przedewszystkiem obejrzał łyżwy, a potem rzekł:
— Niechno kolega będzie ostrożny. Bardzo to zabawne i ciekawe narazie, ale zdrowiem przypłacić można.
Stefan, który zamiast się uczyć leżał na otomanie, założywszy ręce pod głowę i patrząc w sufit, uśmiechnął się.
— Nic mi podobnego nie grozi!
— To bardzo szczęśliwie! A ona? Ma pewnie ze czterdzieści wiosen. Ja w kolegi wieku taką miałem. Tak wszyscy zaczynają.
— Ja zatem stanowię wyjątek.
I tak, leżąc bezczynnie wykolejony zupełnie, począł gwizdać piosnkę Fortunia.
Nazajutrz aż się zdziwiła i ucieszyła pani Oktawja, gdy po raz pierwszy okazał jakieś zajęcie balem i poprosił o wystąpienie nie w mundurze.
Naturalnie spełniła jego życzenie, i Stefan pierwszy raz przywdział strój balowy.
— Jakiś ty piękny! Jaki elegancki! Jak ci w tem do twarzy! Doprawdy, prawdziwy już mężczyzna. Mon Dieu, jaka ja już stara! — rozgadała się. — Tiens, już masz puszek na wardze, a co za wzrost. Zgóry patrzysz na mnie. Czekaj, uperfumuję cię. Zawrócisz głowę niejednej. A pamiętaj tańczyć z księżniczką Renią, tą z Galicji.
Stefan miał inne zamiary i z zapałem młodzieńczym wprost zaprosił do tańca hrabinę Lili.
Spojrzała nań, sekundę zawahała się, wstała jakby niechętnie. Gdy się znaleźli w wirze, rzekła:
— Więcej nie będziemy z sobą tańczyć. Rozumiesz.
— Nie. Z nikim innym nie będę.
— Grand nigaud. Tu es fou. Ja — nie tańców chcę z tobą. Quel magnifique gars que tu es!! Słuchaj. Przyniesiesz mi jutro, do mnie, paczkę od twojej matki.
— Jaką?
— Już ja to urządzę. Dostaniesz od niej paczkę