Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/150

Ta strona została przepisana.

i przyniesiesz. Tańczyć nie można, to kompromitujące. Tańcz z panienkami, albo idź gdzie w kąt.
Chłopak usłuchał. Tańczył z panienkami, ale zdaleka ją śledził. Wśród najżywszej zabawy dostrzegł, że mu daje znak, wychodząc do mniejszych, ubocznych salonów. Poszedł. W jakimś półciemnym buduarze, w cieniu ciężkich fałd makat, maskujących okna, zamienili słów kilka szeptem, potem w milczeniu całowała go, uczyła pieszczot, roznamiętniała swą żądzą.
Wrócił do domu nieprzytomny, pijany, odurzony.
Jakim sprytem trafiła do pani Oktawji, nie rozumiał, ale gdy po obiedzie gorączkowo szukał pretekstu by wyjść, matka zawołała go i rzekła:
— Moje dziecko, idąc na ślizgawkę, wstąp do kuzynki Lili i wręcz jej tę paczkę. To są moje kolczyki, ona je chce mieć na model. Nie zgub, oddaj do rąk.
Kuzynka Lili była sama w domu, nikogo nie przyjmowała, bo mąż wyjechał do Petersburga. Że przyjęła Stefana Hrehorowicza, to się nie liczyło, dzieciuch, gimnazista, przyszedł z polecenia matki, to przecie nie wizyta.
Od tego czasu Stefan przestał rozmawiać i spotykać się z Kostusiem, bywać u Horbaczewskiej i na ślizgawce, przestał też uczyć się wzorowo, jak dotąd.
Pan Jagodziński, zajęty swemi ostatniemi egzaminami, zresztą nawykły, że pupilowi pomoc była zawsze niepotrzebna, nie wglądał w te sprawy.
Stefan często wieczory spędzał poza domem, tłumacząc matce, że mu najdogodniej przygotowywać się do ostatecznych egzaminów z kilku kolegami. Ze studjów tych wracał wyczerpany i mało przytomny, zaczął mizernieć i chudnąć i stale zdawał się żyć, jak lunatyk, nie słyszał, co do niego mówiono, odpowiadał często opacznie.
Nareszcie zauważył to i zaniepokoił się sam Jagodziński.
— Kolego, jak się nie opamiętacie, nie zdacie matury, tej w gimnazjum.
— Zdam, od Wielkiejnocy zacznę kuć. Mam już do-