Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/163

Ta strona została przepisana.

— Qu’est-ce que tu racontes, malheureux! Tu veux te perdre! Ach, żeby dziad to słyszał.
— Cóżby było, mamo! Nie jestem jego dziedzicem. Z łaski przyjętym i znoszonym sierotą. Mamo, mnie ten chleb i łaska oddawna dławi, ja zań zapłacę, ale pieniędzmi, gdy będę mógł zarobić, ale nie życiem i zaprzedaniem duszy. Milczałem dotąd, mamo, ale ja znam swe pochodzenie i obowiązki, ja wszystko wiem. Mamo, ja odtąd nie chcę na łasce dziada być. Potrafię już zarobić na swe nauki i utrzymanie. Dostanę korepetycje, będę żyć jak inni ubodzy studenci. Niech mama mnie podtrzyma, zrozumie moje położenie i dziada przekona. Dotąd ustępowałem, dzieckiem byłem, teraz ustąpić nie mogę.
— Ależ to niemożliwe, to szaleństwo! Trzeba dziada słuchać, my mu wszystko zawdzięczamy. Żeby nie on, coby z nas było. Nędzarze! Twój nieszczęsny ojciec wszystko stracił.
— Mamo, nie! Ojciec zostawił mi klejnot bezcenny — swój bój i śmierć bohaterską. Ja go za to błogosławię, jak za magnacką spuściznę. Mnie nic więcej nie trzeba. I innej karjery, jak jego, nie pożądam.
— Więc chcesz, nieszczęsny, czego? Być szaleńcem i utopistą?
— Tymczasem, mamo, chcę studjować prawo w Warszawie, i żyć ze swoimi, z równymi!
— Ja tego dziadkowi nie powiem! Nie pojmuję, jak ty się ośmielisz wymówić takie zuchwalstwo, po tylu jego dobrodziejstwach! Oh, Etienne, obrażasz Boga i mnie serce zakrwawiasz.
Pani Oktawja zaczęła płakać. Stefan przykląkł u jej kolan i począł jak dziecko tulić i pieścić. Po chwili uspokoiła się, objęła go za głowę, obsypała pocałunkami.
— Mon chéri, mon petit, mon amour. Tiens, tu as déjà un soupcon de moustache. Que tu es grand, et joli! Tu aimes un peu ta vieille maman. Dis? Attends donc! Nous tacherons d’arranger l’affaire! Może się dziad ubłaga! Myślisz, jabym wolała, żebyś był w War-