Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/170

Ta strona została przepisana.

— Za jakiego Iwana?
— A za Bohuszewiczaka, co się z nim wasza docz kocha.
— Moja Wikcia? Co za łgarstwo!
— O, jej Bohu! Toż kochają się, wiadomo!
Kafarowa zacięła usta, oddała bieliznę i zaraz poszła do dworku wziąć córkę na spytki.
Nazajutrz, gdy Bohuszewicz jak zwykle spotkał dziewczynę i zagadał, skoczyła mu ze złością do oczu.
— A bodajby was na suche bory zły wicher poniósł! Czego wy się do mnie uczepili? Czego łazicie, jak ta słota? Żebym ja przez takiego śmierdzącego kacapa na ludzkie języki się dostała i od mamy niesłusznie łajania miała słuchać! Idźcie mi z oczu i z drogi.
— Panno Wiktorjo, ja przecie gotów się żenić z panną.
— Patrzajcie! Łaska mi czy honor. Ja nie chcę ni waszych miłości, ni oświadczyn. Jeszcze ja ani krzywa, ani dziobata, żebym swojego chłopca sobie nie dostała. Macie też dosyć w miasteczku swoich panien.
— A cóż to ja pannie taki przeciwny!
— A cóż to mi z panem za kompanja? Wasze bogactwo mnie nie kusi, waszej familji nie chcę. Kto wy? Jaki? Czyj? Sami nie wiecie.
— A to ten pomocnik Rebeszki, ten cygański podrzutek, co u was wieczorami bywa, to lepszego rodu? Aha, to prawda, co ludzie mi gadali, że za nim przepadacie.
— A tak przepadam, to co? Nie wolno mi? Jak chcecie, to wam powiem, że go miłuję, bo on mi swój, a wy cudzy i wraży. Nie umiecie po mojemu gadać, do Pana Boga mojego się nie modlicie, a wasza robota to tylko picie, rozpusta i próżnowanie. Wolałabym się utopić, jak z wami żyć i wstydzić się całe życie! A i znajomości z wami nie chcę, i gadać z wami nigdy nie będę, tak mi Boże dopomóż!
— Co się panna zaklina. Kiedy pannie miły jakiś podrzutek, czyjś tam bękart, to ja pluję w stronę panny.