Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/175

Ta strona została przepisana.

jomego mieszczanina.
Obadwa się zacięli w uporze i minęło tak parę tygodni.
Pewnego dnia zjawił się w kuźni Kafara stary Bohuszewicz.
— Nu, nu — rzekł gorzko — zapłacili wy mnie za gościnę, za znajomość. Nu, nu!
— A cóżem wam zawinił? Zda się, każdą waszą robotę i pierwszą robię, i taniej liczę — odparł Kafar.
— Nie o robotę chodzi. Możecie taniej robić, myślicie potem się odbić. Na chłopca pułapkę zastawili.
— Wasz chłopiec mnie szpetnie złajał po pijanemu i dziewczynie mojej dokuczał. Tylko dlatego, że wasz, to mu wybaczyłem i nie zwaliłem rzemieniem. A pułapek stawiać nie myślałem, bo dziewczyna moja nie dla waszego syna, i umyślnie ją do swojaków odesłałem, żeby i pozoru nie było.
— To jej tu niema? A ja chciałem na to dziwo popatrzeć, co chłopca zdurzyła! — roześmiał się grubo Bohuszewicz, rad, że sprawa tak się układa.
Kafar milczał, poruszając miechem.
— Nu, coście się tak nadęli? — zagadnął bogacz.
— Jak baby na rynku plotą, wybaczyć można, ale wam nie pasuje plotki powtarzać. Mojej dziewczynie bałamuctwo nie w głowie, a byście w swaty przyszli, nie dałbym jej w wasz dom. Ona u mnie jedna i ledwie podlot, nie śpieszymy komu oddać, nam potrzebna. Wasz syn napastował ją i na obmowę podał, chamska to rzecz i hańba! Macie majątki i dostatki, ale wasz syn chwały wam nie czyni, jak i to całe bogactwo.
— Wy to pewnie z grafów jesteście!
— Nie, ja tylko Polak i katolik i mieszać się z nijakimi nie będę innymi. U was inne rachunki z Panem Bogiem i hambicją, a u mnie inne. Dlatego nie turbuję się o to, co baby plotą. Moja dziewczyna, by ją i smagali, nie pójdzie za waszego syna, bo my ją po swojemu chowali.