Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/178

Ta strona została przepisana.

całą szlachecką ziemię trzymać będziecie.
— Mnie ten pijanica nie potrzebny. Tatko jutro staremu pieniądze za wódkę odwiezie. Tatko może i sam cerkiewny folwark w arendę wziąć.
— Czemu nie, zabogaciał! — zamruczał Kafar. — Może i kupić ziemię. Ma prawo.
— Nawet targuje kawałek od Kozar.
— Nowe panowie będą z was. Nu, gotowe!
Wyprostował się i począł narzędzia zbierać.
— Ile za robotę? — spytał Marcin.
— Pięć rubli.
Chłopak spojrzał nań zdziwiony.
— Co? Drogo wam się zdaje? Może Krośniański pan płacić biednemu Kafarowi!
— Dajcie trzy ruble! — rzekł Marcin do dziewczyny, wydobył kieskę i dołożył dwa.
Potem dźwignął cepy i ułożył na wozie. Kowal przyglądał mu się w milczeniu, z twarzą bardzo posępną.
— Dobranoc. Niech będzie pochwalony! — rzekł Marcin, zbierając lejce.
— Czekamy ciebie za tydzień.
— Będę niezawodnie. Niech panna siada.
Wóz ruszył i zniknął w ciemności.
— Niech go biorą do wojska, choćby jutro! — zamruczał Kafar, zamykając kuźnię.
Marcin siedział bokiem na drabinie i milczał. Dziewczyna skuliła się na słomie i grzebała w tobołkach, napełniających spód wozu.
— Jest kiełbasa, bułka i wódka. Może pan zje — ozwała się wreszcie.
— Dziękuję. Jadłem u kowalów.
— To pan u nich bywa i w domu?
— Bywam. Oni mi swoi.
— I za tydzień pan u nich będzie?
— A tak. Umówiłem się o kwaterę na parę tygodni. Przed wojskową służbą trzeba obszyć się i oprać i oporządzić. To mi kowalowa obiecała wszystko sprawić.