Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/184

Ta strona została przepisana.

go słowa na rozstanie ja nie warta.
— Natalka! Ja za sobą i słońca nie widzę! — wyjąkał chłopak. — Od przeszłego roku, od jarmarku na Pokrowę to ino o tobie myślę. Ale mnie nie wolno, nie godzi się.
— Toć ja za tobą pójdę, wszystko rzucę. Już rok przepłakałam, przetęskniłam. O, Jezu, ja twojej wiary będę, ja zginę za nią, z tobą. Ja na ciebie czekać będę, ino rzeknij, że mnie chcesz, ino pożałuj!
Chłopak rozpiął kożuch, ogarnął ją, na ręce wziął i poniósł do szopy z sianem, gdzie nocował....
Przed świtem dziewczyna wróciła do swego alkierza, on szedł do Rebeszki.
Zaślubieni byli młodem, szalonem kochaniem, związani na życie, na dolę i niedolę.
W trzy tygodnie potem stanął do poboru: został przeznaczony do saperów w Moskwie.
Katarowie zaopatrzyli go w odzież i grosz, ale odprowadzić nie mogli, by nie wzbudzić podejrzeń. Pożegnał chłopak Wikcię w Grelach, popłakali się Siemaszkowie, starzy i niedołężni, że już nie mieli nadziei dożyć jego powrotu, pobłogosławiła go pani marszałkowa. Rebeszko dał świadectwo fachowe, żeby mu do wojskowych warsztatów służyło, a wreszcie podkradł się wieczorem do Krośny i wywabił za ogród Natalkę.
Poszli oboje do zamkniętego starego kościółka, poklękli u progu i przysięgli sobie wiarę. Chłopak mówił, powtarzała za nim, wicher jesienny zawodził im smutnie, ale oni się nie lękali, czuli, że przetrwają i ostaną.
Potem przesiedzieli chwilę, trzymając się za ręce, wśród chwastami porosłych grobów krośniańskiej szlachty i Marcin jej swe dzieje opowiedział, jako żonie i dozgonnej towarzyszce.
— Żebyś wiedziała, kogo czcić i szanować, do kogo po pomoc i naukę iść, i jak wiele człowiek przenieść może, kiedy duszę uchować postanowi! — zakończył z wielką powagą.