— Nie powstydzicie się mnie. Zobaczysz.
A miała w sobie zapamiętanie i upór i czuł, że mu dotrzyma przysięgi.
Nazajutrz poszli rekruci do powiatu i zima martwotą pokryła okolicę.
Około Bożego Narodzenia zachorował ciężko Bohuszewicz i posłał po syna, który zgodził się na pisarza u pana Białozora i z ojcem godzić się nie chciał.
Macocha niechętnie, ale musiała spełnić rozkaz chorego i Iwan przybył.
Stary miał atak paraliżu, bezwładną rękę i nogę, ale żył i był zupełnie przytomny.
— Nu, ze mną już koniec! — rzekł do syna. — Trzeba tobie panem tutaj być, rządzić i pilnować. Ja już trup.
— Jeszcze się poprawicie.
Stary się pogardliwie zaśmiał.
— Nie, już po wszystkiem. Będę ot, leżał, jak drewno, i pokutował. Od pokuty nie skryjesz się, nie uciekniesz. Ty zostań. Bez ciebie ot, i wody nikt nie poda. Baba wygląda i modli się, żebym prędzej skończył. Tobie mus żenić się, bo ta nas potruje.
— Podzielcie wszystko, niech bierze swoje. Ja z wami zostanę, weźmiemy sługę, żenić się nie chcę.
— Toć ci żadnej nie narzucam. Chcesz, bierz tę Kafarównę. Niech ją starzy sprowadzą.
— Niedaleko ona. W Grelach służy. Ale nie chce mnie.
— Ot, gadanie. Sprowadź mi starego. Zgodzi się. A teraz posłuchaj o robocie i interesach. Trzeba ci wszystkiem się zająć.
Iwan był jakiś inny. Stracił swą bezczelność i swawolę. Powierzchownie się nawet zmienił. Włosy przystrzygł, brodę ogolił, nie nosił wyszywanych koszul i czarnej bluzy. Dawno też odjął znaczek urzędowy od czapki i nie grywał po wieczorynkach.
Na żądanie ojca ze służby się uwolnił i osiadł w domu i wziął się do roboty.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/185
Ta strona została przepisana.