Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/190

Ta strona została przepisana.

cko wzięli! Rozumiesz, że mojej dziewczynie nie dam żyć w takiej kompanji. Co wspólnego między wami? Może być szczęście z takich dostatków?
— Jezu! — powtórzył Iwan i raptem zawrócił i poszedł szybko ku domowi. Na progu spotkał wychodzących dwóch starych.
— Podawajcie ojca za świadka — zawołał. — Ja ręczę, że powie prawdę!
I wpadł, jak burza, do izby.
W kilka godzin potem, gdy dzwony zaczęły wołać na pasterkę, od Bohuszewicza wyszło czworo ludzi. Kobieta z dwojgiem ułomnych dzieci poszła ku cerkwi, parobczak do kościoła. I było to pierwszy raz, że Iwan nie był na nabożeństwie z resztą rodziny.
Zaraz po nowym roku Feliks Krośniański podał do sądu skargę na błahoczynnego o oddanie mu córki; jako świadka, przedstawił starego Bohuszewicza. W miasteczku o niczem innem nie mówiono. Feliks miał pieniądze, kupił dom i ogród na mieszczańskiej ulicy, zagospodarował się. Dziad był jeszcze krzepki i zawzięty, ale ludzie twierdzili, że za takie zuchwalstwo osadę mu odbiorą, a jego odeślą, skąd przyszedł. Odgrażał się też bardzo błahoczynny i pewnego wieczora zjawił się u Bohuszewicza. Zaczął dobrotliwie, pytał, jak się czuje, raił leki, potem żartobliwie spytał, co mu też ten oszust miatieżnik obiecał za fałszywe świadectwo.
Stary zpodełba ponuro spojrzał.
— A wy, otiec błahoczynny, ile za to weźmiecie? — odparł. — Chyba coś macie z dziewczyną, że ją gwałtem i fałszem trzymacie.
— Nu, chory jesteś, to ci wybaczę ten raz głupie słowo. Ale tylko ten raz! Nie dbam o twoje świadectwo. Dziewczyna znajda, wychowałem ją i będę trzymał, ile mi się podoba. Sprawę wygram, choćby i w senacie. Ale, że z tobą dobrze żyłem, ślub dawałem, dzieci ochrzciłem, to cię ostrzec przyszedłem. Ty gęby w tej sprawie nie otwieraj, bo źle będzie.