Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/199

Ta strona została przepisana.

— Byłeś u spowiedzi? — zagadnęła Kafarowa.
— Chciałem, ksiądz nie przyjął. Powiada, że może mieć nieprzyjemność o mnie. Ja, prawda, tyle, że w kościele ochrzczony, ale potem ani religji się nie uczył, ani do spowiedzi chodził. W szkółce błahoczynny zakon wykładał, a potem z tamtymi na mszy w cerkwi bywałem, a do sakramentu nikt nie napędzał, to i tak żyłem. Nie umiem nawet pacierza, liter nie znam w książce, co po matce ostała i com znalazł w skrzyni teraz.
Wikcia przestała zwijać motek krasnej wełny i zadumała się, zapatrzyła w niego i posmutniała jej hoża twarzyczka. Kafarowa pokiwała głową, a Kafar wyprostował się i rzekł:
— Ot, co się w tym kraju porobiło. Jeszcze żyją ci, co po lasach ginęli za tę wiarę i za tę mowę, a ot, młodzi już i nie wiedzą, co to jest.
— Skąd wiedzieć mamy? Ja i nie słyszał.
— Ale bluźnić i poniewierać toś umiał. Tego cię nauczyli. Dzieci na matkę plwają, tacy jesteście! — wybuchnęła Kafarowa.
— Jak rady prosi, nie czas przypominać minione — rzekł Kafar. — Słusznie mówi, kto go oświecić miał? Z grobów chyba nieboszczki wołać, bo żyjący, choć i pamięta, to się lęka przyznać albo wstydzi, albo nie chce pamiętać, boć z tej mowy i wiary ani chleba jeść, ani kieszeni napchać, ani sławy i nagrody posiąść. A ludzie tutaj to nie z ciała i duszy złożeni, ale tylko z brzucha i kieszeni i stemplowej bumagi!
— To co mi robić radzicie? — szepnął Iwan.
— Ucz się, kiedy chęć masz. Wikcia, daj mu elementarz, na półce leży!
Dziewczyna sięgnęła za obraz święty i podała mu wytartą książeczkę. Zaczął z zajęciem przeglądać.
— To łatwo pojąć. Teraz długie wieczory, za tydzień już zrozumiem, żeby zaś nie dokuczać często, to może mi jaką z pacierzem dacie. Prosiłem księdza, powiada, że książek polskich nie wolno rozdawać, że, jak-