Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/202

Ta strona została przepisana.

— Dokąd?
— Nie wiem. Kędyś w bór.
Odwróciła się i cicho poczęła płakać.
— To prawda tedy, co na ciebie gadają, bezwstydna ty?
— Ja nie ze wstydu płaczę i gryzę się. Nie łajdaczka ja, ani się z łajdakiem zadała. My sobie ślubni i poprzysięgali na życie wiarę na progu kościoła w Krośnie. Nie my pierwsi, nie my jedni, ani z rozpusty tak przyszło, ino z biedy, że nam nie wolno inaczej żyć. Byli tacy, co w takiej biedzie we dwoje byli, a mnie samej za dwoje chytrość mieć, bo on nieborak nie poratuje mnie, ani pomoże.
— On wart, by mu w oczy napluć, a ciebie słusznie ojciec bije! — wybuchnęła Kafarowa.
— Ojciec mnie bije, bo za leśnego z Kozar iść nie chcę, a nie chcę, bo męża mam.
— Tak ojcu powiadasz?
— A tak, bo się jego złości nie boję. Niech on się boi Boga, co wszystko wie. Żeby nie ojcowska chciwość, Wiktor Krośniański przyszedłby do sąsiada Saturnina o dziewczynę dla swego chłopaka prosić, a żonka Wiktora bękartem-by wnuka nie zwała i pożaliłaby się synowej sieroty, jak matka. A tak, Wiktorów chłopak znajdą jest, Wiktorów wnuk znajdą będzie. Niema mi nijakiego wstydu, bylebym na zgubę duszy naszego dziecka nie dała. Wróci on kiedyś, da Bóg, to razem kędyś pójdziemy szukać ślubu na papierze, a tymczasem ślubnam mu przed Bogiem i On mnie nie opuści!
Kafarowa już dawno nie tkała, jak skamieniała słuchała. Dziewczyna mówiła spokojnie, twardo, nie skarżyła się, ani prosiła o co.
— Czegoś ty przyszła? — wymówiła wreszcie kowalowa.
— Na was popatrzeć! — szepnęła dziewczyna i nagle złamał się jej głos, zaszły łzami oczy.
— Jak na was spojrzę, to mi tak słodko, tak stra-