Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/204

Ta strona została przepisana.

twój list i dziw mi, że już piszesz po naszemu. Daj tobie, Boże, zdrowie, a nie dopuszczaj do siebie żadnej o mnie turbacji. Nijakiej dumki innej nie mam, ino o tobie i o swoich, a i przez sen was widzę. Tutaj narodu nie cisną, wolność każdy ma, ale żyć nudno, bez swoich stron. Panu Bogu i Matce Boskiej ciebie polecam.

Z duszy ciebie miłujący mąż
Marcin.”

Kafarowa skończyła czytać, gdy skrzypnęły drzwi i wszedł Iwan Bohuszewicz.
Natalka zgarnęła listy w chustkę i schowała w zanadrze, a chłopak pocałował kowalową w rękę i rzekł:
— Wiozę pszenicę do pytla w Kozarach, to wstąpiłem i po wasz przywarek.
Ruszyła się Kafarowa do kuchni po zboże, a gdy Bohuszewicz dźwignął wór na plecy, rzekła:
— A wróć no, Jasiek, jeszcze do izby.
A tymczasem zawołała Natalkę do kuchni, nalała jej w kubek mleka, ukroiła kawał chleba.
— Posil się, nieboże, i ogrzej przed drogą.
A zwracając się do przyszłego zięcia dodała:
— Zabierz na sanie Natalkę i podwieź naprzeciw Krośny. Na piechotę w te zaspy to i ducha wyzionie.
Późnym wieczorem wrócił Bohuszewicz i poszedł do narzeczonej. W izbie Kafar, zmęczony, drzemał, grzejąc plecy u pieca, Kafarowa z Wikcią zesnuwały przędzę w warsztat.
— Dowiozłem Saturniankę aż do ich folwarku! — rzekł Bohuszewicz po powitaniu.
— Coś taki elegancki! — mruknął Kafar.
— Matka przykazała.
— Ty? — zagadnął kowal zdziwiony.
Kafarowa bez słowa skinęła tylko głową i spojrzała na męża.
Po chwili on głową pokręcił i głęboko westchnął.