Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/206

Ta strona została przepisana.

niego czekać. Ja pójdę z tobą zaraz, tylko się przebiorę.
Weszli obadwa do gościnnego pokoju i Jurjewicz wybuchnął:
— Wstrętny dla mnie ten chłopak! Zmarnują go baby ze szczętem.
— I ja się zawiodłem na nim. Co już mówić o babce! Nawet mnie o nią nie spytał. Zupełnie opętany przez kobiety, zdemoralizowany, zepsuty!
— Szkoda! — westchnął Jurjewicz.
Mieszkanie nadleśnego leżało dość daleko od dworu, poza parkiem i zwierzyńcem, prawie na skraju lasów. Poszli pieszo, w pałacu rozpoczynały się tańce. Słychać było kołyszącą, kuszącą melodję walca. Wieczór był ciepły i cichy.
— Za późne polowanie, czy za wczesna wiosna! — zauważył Hlebowicz.
— Za długi był karnawał. Nie mogli przecie i dnia darować. Wczoraj słyszałeś, jak wyliczali, ile który balów odtańczył. Czy takim głuszce w głowie?
W pałacu tymczasem tańczono. Stefan grał na fortepianie i patrzał na wirujące pary. Miał przesyt tej rozrywki przez karnawał i miał dziś wieczór przesyt wszystkiego, był pełen refleksji, buntu.
Stefan czasem, coraz częściej, miewał takie momenty, jakby otrzeźwienia. Patrzał na hrabinę, flirtującą z Wernerem, miljonowym przemysłowcem, patrzał na panów innych, uśmiechających się do niej poufale, patrzał na inne kobiety, podniecone, rozbawione, i ściskało mu się serce bezgranicznym smętkiem i nudą.
No, i to życie? I co dalej? Skończył już uniwersytet, był człowiekiem dorosłym i dojrzałym i co? Dotąd nic o sobie nie postanowił. Tkwił u dziadka, przy matce, bezczynny, a wciąż niby zajęty czem? Tem, co ci wszyscy — zabawą, która tak pochłaniała czas i myśli, że zdawała się pracą. Matka cieszyła się, chełpiła nim, starsze panny zapraszały na wieczory i rauty, młode go psuły względami, swatano go, mógł zrobić bardzo świetną