partję, wszędzie był mile widziany. Żeby nie ta kusicielka, czarodziejka Lili!
Poszukał jej oczami po sali, nikt nie tańczył, w mniejszym saloniku panowie skupili się około baka, panie spacerowały, wachlując się. Hrabina z Wernerem znikli.
Stefan grać przestał i wyszedł do sieni. Nie szukał gospodyni domu, minęły czasy wiary, ufności, nawet podejrzeń i zazdrości. Już ją poznał i żadnych złudzeń nie zostało. Spojrzał na zegarek, wszedł do swego pokoju, przebrał się w strój myśliwski, wziął sztucer na plecy i wyszedł na podwórze. Ogarnęła go ciemność, pełna woni pąków, i cisza, pełna pulsowania nowego życia. Głęboko odetchnął, odkrył rozpaloną głowę i wnurzył się w tę noc wiosenną, jak zgrzany wędrowiec w toń wodną. Ogarniała go jakaś moc rzeźwa, chęć przestrzeni i ruchu, po chwili oczy nawykły do ciemności, ujrzał błękit ciemny nieba, drogę ku borom, nagie jeszcze gałęzie drzew, zorjentował się i ruszył ku leśniczówce Jurjewicza.
Teraz poczuł ciekawość wieści o tamtych, o babce, a zarazem jakiś lęk i zażenowanie. Im bliżej leśniczówki, tem to uczucie było silniejsze, parę razy chciał zawrócić, napróżno wmawiał w siebie, że czyni wolę matki, że jej nie może opuścić, że przecie nauki skończył, nic karygodnego nie popełnił, odstępcą nie był — wracało uparcie. Wreszcie zaczernił dom, ogrodzenie, zawahał się na chwilę w bramce, spojrzał na oświetlone okna, ujrzał, że były otwarte, posłyszał rozmowę: wuja i Hlebowicza, siedzących u komina, i mimowoli o parę kroków pod jabłonią stanął i słuchał.
— Wreszcie — z czterystu zostało nas siedmiu — mówił Jurjewicz — szliśmy już bez butów i trzy dni bez jedzenia lasami, aż widzimy: pod lasem dwór. Zakopaliśmy broń w mrowisko i posyłamy jednego na zwiady. Chciałem ja iść, Święcicki mówi: masz żonę, dzieci, zostań, pójdę ja. — Poszedł, długo nie wracał, nas głód dręczył, poszło znowu dwóch i też przepadli. Tak Janicki i Budziski z głodu pokładli się i posnęli, a my z Kuleszą
Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/207
Ta strona została przepisana.