Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/21

Ta strona została przepisana.

, zabrał dziecko i trzymał w izbie wraz z karmicielką. Przez tydzień nie pokazywał się nigdzie. Potem wyszedł do roboty i począł z ludźmi gadać, jakby nic nie zaszło, zajmować się swemi sprawami, chodzić na rynek, zarabiać swem rzemiosłem.
Trochę później odniósł dziecko do teściów, a ludzie, widząc go tak z losem pogodzonego, już go zaczęli swatać, ale Bohuszewicz oznajmił, że, zanim żałoby po żonie nie skończy, drugiej ślubować nie będzie. Nawet służącej nie wziął, sam sobie jeść warzył i nikogo do domu nie wpuszczał. Wieczorem nigdy się u niego nie świeciło, i kumoszki posądzały, że żal i zgryzotę zapija po szynkach.
W owym czasie zginął bez śladu Jenisiejec. Że zaś znaleziono w rzece jego czapkę, sądzono, że się po pijanemu utopił, i sprawa przeszła bez wielkiej uwagi. Ale w parę tygodni potem przepadł drugi, tego już znaleziono. Uduszony, wisiał na dębie naprzeciw kapliczki św. Kazimierza. Zarządzono ostre śledztwo, ale oprócz poaresztowania kilku przejezdnych, nikogo nie znaleziono, nawet podejrzanego.
I znowu po kilkunastu dniach zginął trzeci w nocy, z pośród innych śpiących — przepadł bez śladu, a w dwa dni potem znaleziono trupa na dębie.
Wtedy wzięto pod pletnię starszyznę z Krosna i zapowiedziano zniszczenie i zagładę kompletną zaściankom, jeśliby się mord jeszcze powtórzył. Wśród mieszczan poszedł tajemniczy szept, że to Bohuszewicz za żonę pomstę bierze. Ale tego nikt nie śmiał głośno rzec i nie było nań najmniejszego pozoru. Na ludzkich oczach ciągle był — chyba nocą. Ludzie truchleli na myśl podobnego zuchwalstwa i zaczęli się lękać Bohuszewicza, by się z nim nie wplątać w biedę, jeśli odkryją.
Lękali się wiedzieć co o nim, żeby się potem na śledztwie nie wygadać, obchodzili jego dom, jak zapowietrzony, schodzili mu z drogi, ledwie witali. On zdawał się tego nie spostrzegać, mozolną letnią pracą zajęty.