Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/212

Ta strona została przepisana.

— Możebym i nie dostał, żeby nie pomoc z Grel. Ojcowskie dziedzictwo drogę mi zagradzało. Szczególnie świekra się upierała. Aż Siemaszko za swata mi się ofiarował, daj mu, Boże niebo. On jeden dobre świadectwo za ojcem dał. To w owe czasy, jak panowie po lasach się bili, młodego pana z Kozar wzięto i rozstrzelano. To Siemaszko zaświadczył, jak mu ojciec mój dopomógł trupa wykraść i pochować w świętej ziemi i grosza za to nie wziął i sygnet, co mu wraz z palcem oderżnęli, od jenisiejców odebrał i oddał. Tak wtedy Kafary ustąpili!
— Szkoda starego Siemaszki! — westchnął Kostuś.
— Pochowaliśmy go, jak jakiego obywatela.
— A nie wiesz, gdzie Marcin, jego wychowanek?
— Jeszcze w wojsku, tej jesieni wraca.
Stefan nie słuchał, co mówili. Rozglądał się po okolicy, wciągał w płuca powietrze i słuchał gwaru natury. Nad szarą jeszcze ziemią i pleśnią zimową, nad ukazującymi się ruinami ozimin drżał błękit skowrończą pieśnią, po moczarach stroiły się żaby do wieczornego koncertu, woniało od pąków brzozowych, tętniało od nowego życia. Czasami niewidzialne odzywały się dzikie gęsi w przestworzu. Droga mijała łany, zagonami znaczone, smugi łąk, groblami ujęte, fantastyczne wiatraki, szare wsie, rozstaje, znaczone wielkiemi, bardzo staremi, walącemi się krzyżami, aż wbiegła w lasy. Były snać gęste i olbrzymie, teraz poczęści wyrąbane i zniszczone.
— Czy to w tych lasach było? — spytał Kostusia.
— Było i w tych. To rządowe, patrz, widzisz trybę, to wtedy takich dużo wycięli, polując na ludzi.
— Panicz tu pierwszy raz? — spytał Bohuszewicz.
— Pierwszy. To syn tego, którego twój ojciec z Siemaszką wykopali, by pochować. Syn Kozarskiego pana.
— To paniczowi pewnie nie wolno było dotąd tu przyjechać. Pani marszałkowa z samej radości wyzdrowieje.... Że też Siemaszko nie doczekał!
— Czy to już Grele? — rzekł Stefan, na dwór, wi-