Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/222

Ta strona została przepisana.

To “coś” podyktowała im babka, a było to bardzo proste i naturalne. Gdy przyszli rano do niej, rzekła:
— Napisz list do matki, Stefanie: żeś tu przybył na wieść o mojej chorobie i zostaniesz, aż pozdrowieję. Wszak nie masz tam obowiązkowej i terminowej roboty?
— Nie. Tylko matka się przerazi, będzie desperować, codzień wzywać do powrotu. Wedle jej pojęć to skandal.
Pani marszałkowa uśmiechnęła się dziwnie i rzekła po chwili:
— Napisz długi list. Opisz Grele — nadmień, że mają trzy tysiące mórg obszaru, przeważnie lasu towarowego, że ja właśnie zamierzam towar sprzedać, że są kupcy, dający sto tysięcy. Napisz, że tu dostatek i dawne zasoby i — że ja już bardzo stara i niedołężna!
— Babciu! — z żałosnym wyrzutem szepnął Stefan.
— Moje dziecko, trzeba do każdego pisać jego językiem, aby zrozumiał. Ja ci dyktuję, wiem, że takbyś nie napisał, ale napisz, wierz mi. Nie będą naglić o powrót, ani bytności twojej tutaj nazywać skandalem!
— Babunia rozwiązała twoją łamigłówkę! Pisz. Ach, żebym ja miał dostęp do tych twoich hrabiów, tobym dopiero im naopowiadał o wartości Grel. Samiby cię tutaj wyprawiali.
— A ty zatem stanowczo osiadasz w Rostowie? — zwróciła się nagle do niego pani marszałkowa.
— Tak! — rzekł krótko.
— Misiu — zwróciła się do wchodzącej wychowanki, — powiedz Kafarowi, żeby przez zięcia dał znać nowemu sędziemu, że dworek nasz mu wynajmę. Doktór tam nie osiądzie, a dłużej stać pustką nie może.
— Już trzeci doktór ucieka z tego miłego miasteczka z głodu! — mruknął Kostuś.
— Nie z głodu, bo zarabiają do tysiąca rubli rocznie, ale z nudy, bo żaden tu nie szukał roboty ideowej. Jeden był mieszczuch warszawski, drugi Rosjanin, trzeci