Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/223

Ta strona została przepisana.

Żyd.
— Babcia nazywa tysiąc rubli utrzymaniem!
— Nazywam, bo ja wydaję trzysta.
— Babunia co innego.
Stefan spojrzał na Misię pierwszy raz uważnie po tylu latach. Zmieniła się, wyrosła i spoważniała, zachowała tylko swą niesforną grzywę złotych włosów nad czołem i żywość piwnych oczu. Zresztą była to ciągle zajęta i zapracowana gospodyni domu, nie mająca czasu na bawienie gości. Słuchała rozkazu babki, spojrzała przelotnie na Kostusia i karmiła troskliwie chorą. Potem, klęcząc u łóżka, zaczęła zdawać raport.
— Na Wielkiej Niwie dziś trzydzieści soch chłopskich orze za odrobek na paszę, za Brodkiem sieją owies, wydałam piętnaście korcy. Jałownik już poszedł w las, kazałam odkryć i przebierać kartofle nasienne; na śpichrzu czyszczą zboże, sprzedałam pięćdziesiąt pudów mąki z młyna.
— A w sadzie jest robota?
— Maksym bieli drzewa i przekopują zagony. Tutaj w domu wszystko przygotowane dla doktorów, więc objadę i obejrzę robotę.
— Jedź, dziecko, a nie zapomnij obrachować traczów wieczorem i dopilnuj siewu marchwi. Kafar niewielki agronom i jeszcze się nie obeznał z polem.
— Może ja mogę cię w czem wyręczyć — ofiarował się Kostuś.
Uśmiechnęła się tylko lekceważąco.
— Dziękuję, zaraz nadjadą doktorowie. Trzeba ich bawić. Ale, zapomniałam babci powiedzieć. Przyjechał dzisiaj Saturnin Krośniański i chce zabrać Natalkę. Ona się pyta, co ma robić?
— Niech jedzie z nim, a w każdej chwili może tu wrócić. Czy Białozór nie był w tych dniach?
— Był onegdaj, a codzień przysyłał po wieści.
— Trzeba mu dać znać, że nasienne kartofle dostanie. Powiedz mu, pewnie spotkasz.