Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/227

Ta strona została przepisana.

twarze, bo chora była codzień lepiej i codzień cudniej rozwijała się wiosna.
Na list swój Stefan nie otrzymał piorunującej depeszy o powrót i zaczynał mniej myśleć o tem, co “tam” się dzieje, jakby zzuł z siebie jakieś pęta, wyzwolił się od zmory, żył innem życiem. Ucieszył się na widok Hlebowiczowej, która, wspominając poznanie nad morzem, napomknęła żartobliwie, że podziwia jego stałość, a gdy nie rozumiał, rzekła:
— Przecie znowu odnajdujemy kuzyna dzięki hrabinie Podhorskiej.
— O nie, kuzynko. Tym razem tylko dzięki głuszcom i cietrzewiom hrabiego. Stąd do Bretanji już bardzo daleko. Nie jest się tak długo młodym i głupim. Siedm lat temu, to wiek. I zdaje mi się, że i Kostuś już się nie kocha nazabój.
— O, ten jest zawsze niebezpieczny. Dlatego tak się opieramy jego wyjazdowi daleko.
— Mnie możnaby z zupełnym spokojem pod tym względem wysłać do najcudowniejszych pokus.
— Kuzynie, w waszym wieku to dowód jednego wielkiego, a nieszczęśliwego uczucia.
— Kuzynko, jak się nazywa ten kraj, w którym wierzą jeszcze w baśni! — rzekł z szyderczym grymasem.
Hlebowiczową spoważniała, spojrzała nań smutno.
— Biedni wy tam w tym waszym świecie!
Byli sami we dwoje w pokoju babki, która spała, mówili zcicha, zmierzchało, z dalszych pokojów słychać było gniewny głos Kostusia i uspokajający go dyszkancik Duszki.
Zbudziła się marszałkowa.
— Czy jest Stefan? — zagadnęła.
— Jest! — uśmiechnęła się Hlebowiczowa. — Babunia nas tak nie pieściła nigdy. Będziemy zazdrośni!
Stefan już klęczał przy łóżku.
— Wyście mieli więcej, niż on i ja! — rzekła staruszka. — Kto tam tak hałasuje po domu? Czy są goście?