Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/230

Ta strona została przepisana.

się trzy chaty, a w Siennej pięć. Tamci jeszcze strasznie się boją, my już nic!
Straszna przez swe zeszpecenie twarz Kafara promieniała. Błyskały mu wilcze zęby w uśmiechu.
— Nabiorą i oni mocy, niechno raz do Wilna, do Kalwarji pójdą. Toć pięć lat temu żyli, jak bydło, nic nie rozumieli.
— Cicho! — upomniał któryś. — Jakiś chłop jeszcze się wlecze. Ale gorzej, sam donoszczyk!
Kafar począł znowu ze swej książki czytać, ludzie pieniądze brać i wychodzić; każdy w progu się ukłonił i “pochwalony” rzekł.
Odpowiadali oboje młodzi i Kafar, nowoprzybyły milczał. Wreszcie sam został i do biura przystąpił. Człek chudy, łysy, o twarzy ponurej, chorej, żółtej. Ubrany był w burkę, po szlachecku. Kafar książkę swą w zanadrze kożucha wsunął, twarz mu się skurczyła, ręce wsunął w rękawy i jakby czekał zaczepki. Ale stary wydobył woreczek z kieszeni i rzekł:
— Córka mi mówiła, że można dostać tych nowych kartofli na nasienie. Chcę kupić furę.
— Po rublu worek — rzekła Misia.
Bez targu szlachic położył na biurze pięć rubli. Misia napisała kwit.
— W poniedziałek wam Kafar wyda.
— Może dziś. W poniedziałekbym sadził. Córka ze mną jest, nasypiemy przy miesiącu.
Spojrzał nieśmiało, nieufnie na Kafara i dodał:
— Natalka do was zaszła.
Kafar jakby zmiękł. Ukłonił się państwu, zdjął z jeleniego rogu pęk kluczy i rzekł:
— To chodźmy. Nie warto dziewczyny męczyć! Nasypiemy we dwóch.
Gdy wyszli, Misia bez odetchnięcia poczęła sumować prędko kolumny cyfr, wciągać je w różne księgi. Stefan nie miał co robić, ale nie odchodził i patrzał na nią, z okna biła woń wiosny, blask nowin i pulsowało życie.