Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/235

Ta strona została przepisana.

i odjadę!
— Biedna babka! Wierzyła w to, że, byle pan raz tu przyjechał, już ta ziemia pana nie puści, weźmie w niewolę uczucia. Niech jej pan obieca wrócić, będzie czekać, spodziewać się, wierzyć.
— Czy panią tu zastanę, jak wrócę?
— Prawdopodobnie.
— Pani nie jest pewna?
— Nie. Człowiek może umrzeć, mogą go zesłać, może oszaleć, może się zmęczyć i zmarnieć. A pan może tu zjechać za dziesięć lat.
— Pani wyjdzie zamąż.
— I to być może! — odparła obojętnie. — Jak się ma ciotkę Duszkę w długie listopadowe wieczory, to potrafi wmówić. Ale pan wcale o pola nie pyta, ani ta jazda pana nie zajmuje. To jest złotodajny młyn grelski. A teraz gdzie pan chce być, co zobaczyć: sianożęcie, las, stado?
— Nie wiem. Ja czuję wiosnę, gorąco tego wiatru, co pani pozłocił twarz, dyszenie ziemi i własnej krwi i kompletną obojętność do wszelkich lustracyj gospodarskich. Czy pani nie odczuwa w taki czas potrzeby życia razem z tą trawą, pąkiem, ptakiem, owadem? Nie myśleć, nie rozważać, żyć tylko, radować się, dać się słońcu odnowić, rozwinąć, zakwitnąć. Ja w życiu pierwszą taką wiosnę przeżywam i odczuwam moc odrodzenia.
— Niebezpiecznie dać się temu porwać. W mocy tej są zdradliwe osłabienia, z gorąca straszne burze. Wracajmy zatem, mnie dziś jeszcze czeka żmudna robota wieczorem, ma przyjść gromada ze wsi umawiać się o paszę.
— Czy pani nigdy nie ma chwilki wytchnienia? Czy pani nie ma osobistych pragnień, marzeń, tęsknoty?
— Jeśli coś mam osobistego, wiem i załatwiam to sama. Nie traktuję tem nikogo.
— Ostrą oberwałem naukę i morał. A jeśli kto chciałby zdobyć zaufanie pani, co ma uczynić?