Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/238

Ta strona została przepisana.

— I pan, i Misia, i Kafar, i mój wnuk znać będzie. Jest nas cała gromadka, jest trochę żaru w popiele. W miasteczku teraz, jakem Kafarów zabrała, niema nikogo.
— Rachowaliśmy na doktora! — rzekł Białozór, zwracając się do Kostusia.
— Ja nie wiem, dlaczego babunia nie każe Stefanowi osiąść w dworku i założyć prawną kancelarję. On jest skończony jurysta, jak ja medyk.
— Ja nikomu z was nie każę. Takich posterunków nikomu się nie nakazuje. Na świecie teraz inne wasze hasła, potępiacie nasze.
— Broń Boże, tylko co ja tu mogę zdziałać? Zastąpić Kafara w miasteczku? To niech on tam siedzi, a ja będę ekonomem u babci. Chętnie się z nim zamienię!
— Czy pani Ostaszewska była dziś w kościele? — zagadnęła nagle Misia.
— Były obie z córką! — odpowiedziała Duszka. — Zapowiedziały swe odwiedziny w środę. Były też panny Butwiłłówny z ojcem. Starsza śpiewała na chórze. Młodsza świeżo wróciła z Warszawy. Bardzo miłe wszystkie panienki, prawda, panie Białozór?
— Dziękuję pannie Duszce, nie używam tego! — odparł Białozór, śmiejąc się.
— Pan myśli, że swatać będę. Wcale nie, ja pana wcale w rezon nie biorę, ale pan tak gorliwie rozmawiał ze starszą Butwiłłówną, że aż się na cmentarzu ludzie oglądali.
— Ona jest w najbliższem sąsiedztwie Oziernej, pytałem, czy zna jej potrzeby, odpowiedziała, że nie i że “papo” bardzo nie rad nawet ich spotykać, ażeby nie być zamieszany w jakieś bunty. Opowiedziałem jej parę życiorysów tych ludzi. Co za straszne tchórzostwo wśród tych panów!
— Nie można ich zbytno potępiać! — rzekła pani marszałkowa. — Pan tych czasów tu nie przeżył, zna Rosjan w Rosji, zupełnie innych. Butwiłł w sześćdziesiątym trzecim roku widział wokoło siebie śmierć, kaźń,