Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/241

Ta strona została przepisana.

Tu, u nas, inny świat, a Misia nie naiwny podlotek.
Stefan głowę spuścił i umilkł, zgnębiony. Staruszka położyła rękę na jego gorejącym czole.
— Szalejesz. Jesteś nieprzytomny. Pohamuj się i nie mów jej nic, zanim się nie wypróbujesz.
— Nie. Muszę powiedzieć, muszę wiedzieć, muszę stąd wyjechać z jej słowem.
— A jeśli ci odmówi, i słusznie?
— Babcia jej słowo powie za mną.
— Nie! — odparła bardzo poważnie i stanowczo.
Misia weszła w tej chwili z kolacją dla chorej, z drugich drzwi Siemaszkowa. Chłopak stęknął i wyszedł do towarzystwa.
Po kolacji przeprowadzili z Kostusiem Białozora do młyna i wracali pieszo. Po deszczu rozpuściły czeremchy i aż duszno było od woni brzozowych pąków.
— Ach Boże, — westchnął Kostuś — i w taki wieczór iść prozaicznie spać! Tu w tych Grelach, to nawet pokojówki ludzkiej niema, żeby choć dla wprawy pogruchać pod rozkwitłą czeremszyną. Coś ty taki osowiały? I ciebie roznosi wiosna!
— O, ze mną gorzej. Trzeba wyjechać.
— No? Do Podhorzec pilno?
— Co znowu! Dajże pokój! Plotek tu naniosłeś.
— Aha, oberwałeś od babki! Uspokój się. Ja czasem miałem takie mycie głowy, że choć pod ziemię się schować. Tutaj, bracie, królestwo cnoty! Ale babka nie piłuje. Dostałeś dzisiaj, więcej nie wspomni.
— Ale o Podhorskiej wszystkim rozplotłeś. I Misi.
— Aha, więc Misia! I poco to zapieranie? Ja przecie oddawna wiem, że ona się w tobie kocha. Ja jej umyślnie opowiedziałem o Podhorskiej, ze złości. Pasjami lubiłem tę dziewczynę i długo, pewnie z pół roku. Nie dostałem nawet kuzynowskiego buziaka, przez ciebie, ale do łez ją doprowadziłem parę razy Podhorską i miałem satysfakcję. A co? Teraz fiasko! Nie daruje ci, uparło się. I dobrze, masz za swoją skrytość. Zapierałeś się