Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/248

Ta strona została przepisana.



X.

Wbrew oczekiwaniu Stefana, matka go przywitała bez wymówek i żalów, bardzo serdecznie, ale że się śpieszyła na jakąś dobroczynną wentę, więc, poleciwszy mu kąpiel, fryzjera i garnitur już gotowy u krawca, pojechała, zostawiając mu swobodę i zapowiadając, że dziad pytał o niego codzień, więc żeby czekał na jego wezwanie.
Stefan się tedy wykąpał, ostrzygł i ogolił, a potem ruszył na miasto szukać Jagodzińskiego. Dawny mentor już od kilku lat prowadził kancelarję adwokacką i dobrze mu się wiodło. Byłby się nawet ożenił, ale zjechała doń owdowiała matka z trzema siostrami na wydaniu, więc w czterech pokojach mieszkania jeszcze na piątą kobietę nie było miejsca.
Przy obiedzie dopiero ujrzał Stefan dziada.
— No, i cóż tam na tej Litwie szukałeś? Wykpiła się od śmierci stara Hrehorowiczowa? Ciekaw jestem, czy pamięta rozmowę ze mną przed tem mądrem powstaniem? Przepowiadałem jej co będzie. Chciałem zabrać twego ojca, żyłby może dotychczas i majątekby ocalał. Ale to gatunek szaleńców i manjaków. Ostro wtedy rozmówiliśmy się. Nazwała mnie odstępcą, a ja ich podpalaczami własnego domu — powiedziałem — za trzydzieści lat, nikt tam za Bugiem nie zostanie — będzie pustynia. I co? Dogasają, domarnowują się niedobitki, bankruty. Ładne to świetności, te dobra, zasięgałem informacyj. Lasy są przestarzałe, bo upierała się nie sprzedawać, granice nie uporządkowane, są i długi. At, wisi to, jak wszystko tam. Nie masz czego marzyć o tej sukcesji. Pewniejsze to, co ja dla ciebie obmyśliłem.
— Uważam Grele za własność babki i nie rachuję na żadne spadki.