Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/249

Ta strona została przepisana.

— No, pewnie, ale też i pora, żebyś przestał się trzymać matczynej spódnicy.
— Mon Dieu, papa, vous êtes si dur! — szepnęła żałośnie pani Oktawja.
— Ile razy chciałem pracować, zabraniano mi! — rzekł Stefan. — Szczęśliwie, że nareszcie otrzymam swobodę. Mam właśnie posadę i od jutra myślę ją objąć.
— A ja mam dla ciebie robotę, moją, więc przede wszystkiem to wykonasz. Chyba mam pewne prawa i mogę liczyć na ciebie?
— Rozumie się. Jeśli tylko będę mógł, służę.
— A jakąż to posadę sobie wynalazłeś?
— Jagodziński przyjmuje mnie do spółki w swej kancelarji. Zarazem będę pisał rozprawę.
— Dieu de bonté! — wykrzyknęła pani Oktawja, a stary hrabia parsknął śmiechem.
— No, moja posada będzie mniej fatygująca i intratniejsza. Widzę, że zdolność do zrobienia karjery masz po Hrehorowiczach.
— Nie mam wcale za cel w życiu zrobienia karjery. Chcę mieć kawałek chleba, uczciwie zapracowany.
— Także poglądy z romansu. No, ale mniejsza o twe mrzonki. Przejdźmy na kawę do mego gabinetu, wytłumaczę ci, jaka praca cię czeka.
Pani Oktawja udała się do swych apartamentów wesoła, uszczęśliwiona. Przecie ojciec jej pogodził się ze Stefanem, serjo o jego losie pomyślał. Wiedziała, o czem mówią, te projekty powstały świeżo, ona sama podsunęła na myśl ojcu Stefana i łaskawie przyjął.
Teraz chłopak będzie miał stanowisko, może się ożenić. Przed oczami pani Oktawji przesuwały się różne postacie panien, bogatych parwenjuszek, ubogich arystokratek, kogo wybrać?... Marzyła, wtulona w wygodny fotel, trawiąc spokojnie wykwintny obiad.
Wtem usłyszała kroki po dywanach i stanął przed nią Stefan.
— A co? Te voila à flot, mon petit. Widzisz, jaki