Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/250

Ta strona została przepisana.

dziad dobry dla ciebie.
— Dziad mi rozkazał wynieść się stąd do jutra.
— Comment! Co się stało!
— Nie przyjąłem żadnej z jego propozycyj.
— Comment! Tu as osé! Pourquoi?
— Proponował mi dwa obowiązki. Albo udział w radzie konkursu w upadłości tego nieszczęsnego Mieczysława Rosena, albo zajęcie się parcelacją Dubowni.
— Eh bien! Tu ne te sens pas capable?
— Rosena znam, mamo. On był manjak, idealista. Skupował ziemię, stawiał fabryki, bojkotował Niemców, kształcił lud. Kazano mu wyjechać, wtedy rozpoczęła się ruina. Teraz on siedzi zagranicą z żoną i dziećmi, bez chleba, oddał wszystko wierzycielom. Naznaczono konkurs, dziad i wuj mają większą część jego weksli i w radzie największy głos. Za czterdzieści procent oddają ludzie swe należności, mam je skupować za pieniądze dziada i... Nie, mamo, ja tego nie chcę robić, za nic, nie potrafię.
— Ja się na tych prawnych historjach nie znam, ale, jeśli twój dziad i wuj to obmyślili, zapewne jest mądre i dobre. Et tu oses refuser!
— Tak, mamo. Ja tego nie potrafię!
— A cóż masz przeciw parcelacji Dubowni? — spytała tonem hamowanego oburzenia.
— Mamo, Dubownia leży na Wołyniu, to majątek, gdzie się dziad i mama urodzili, to ziemia, której nikt z naszych kupić nie może.
— Ale te ziemie nie dają żadnego dochodu, ani pół procentu wartości. To jest kapitał martwy, zatracony. Zato można przy parcelacji dostać pół miljona! — wołała, jak wyuczoną lekcję, rozdrażniona niepojętnością syna.
— Ale za tę ziemię, za taką ziemię mój ojciec życie dał, i inni życie dają, by utrzymać, a ja, ja, Stefan Hrehorowicz, mam ją pokrajać, poszacować na ruble i oddawać obcym nabywcom! Niech dziad za te pieniądze, com go kosztował, pokroi me ciało żywcem i sprzeda do