Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/259

Ta strona została przepisana.

przedali, a chłopi, na to patrząc, także gałganieją. O każdą rzecz targ. Ot, było z temi okolicami wszystkiemi tak zrobić, jak z Krośną, byłby spokój i chwała Boska jedna, prawdziwa.
— Jest i kłopot, jest i dochód. Za chrzest zapłaci chłop dwa złote, a taki z Oziernej czasem i trzy ruble da, żeby nie chrzcili.
— Bywało tak, teraz gorzej. Sztrafy płaci, w ostrogu siedzi, nie idzie do ojca Mitrofana. A jak starosta dziecko przywiezie, to darmo chrzcić trzeba. Dawniej czasem jeden, drugi popróbował i ustąpił, teraz, co dalej, powinni zapominać, to gromadą się buntują. Doczekają się, że będzie, jak z Krośną. A koło tego kościoła ciągle grzebią umarłych, a wy ich pokrywacie!
— Nie patrzę w tę stronę i świadczyć nie chcę. Niech policja straż trzyma. Ja nie będę ryzykował, żeby folwark z dymem poszedł, jak straż Deremera!
— Ojciec Mitrofan już podał prośbę, żeby z kościoła zrobić filję. Wtedy się to skończy. Tylko błahoczynny o fermę się boi, żeby z kościołem nie przeszła do nas, to sprawę psuje.
— Ryzykowna sztuka. Jakby ruszyli kościół brać, masa narodu się wymarnuje.
— Myślicie, nie dadzą. To i pozbędziemy się ich odrazu.
— I to prawda! — rzekł po namyśle Saturnin.
Ledwie gość odszedł, unosząc spory kosz kiełbas i pierogów, gospodarz wstał, odział się, założył klacz do sani i pojechał do miasteczka, wprost do Bohuszewicza. W izbie zastał kilkoro ludzi i zaraz z progu zaczął burczeć i kląć.
— To policja ma łapać jakąś bandę, co do Polszy licho wie poco się powlokła, i jeszcze moją dziewczynę w to zamieszają. A wiadomo, że z waszą żoną pod Brześć pojechały, a tamtych na Bugu będą łapać, a familje porewidują. Mówiłem, paszport brać.
To powiedziawszy, zawrócił i pojechał do błahoczyn-