Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/262

Ta strona została przepisana.

są stosunki z matką i rodziną. Tak minął rok znowu, gdy pewnego dnia w czerwcu Kostuś się zjawił w Grelach z ojcem. Stary Jurjewicz uwolnił się na parę tygodni i przybył, żeby raz przecie dowiedzieć się, co syn postanowił. Ale Kostuś powtarzał swoje:
— Ja prawie jestem pewien, że kocham Ostaszewską, ale my się znienawidzimy w tej biedzie i długach. Tam trzeba wejść z 20, 000 kapitału, a ja mam frakowy garnitur, szafkę z narzędziami, srebrną papierośnicę i zarobione wczoraj u synowej Abrama Papirnego 10 rubli.
— Więc decyduj się na Butwiłłównę! — rzekł ojciec. — Dostaniesz posag i zarabiaj praktyką.
— Jabym się na obydwie zdecydował, ale papy nie znoszę. Jego lektury petersburskich gazet, jego uprzęży, jego czapki “dworiańskiej,” jego wizyt u wszystkich potentatów, jego oportunizmu i jego “w samem dziele” i “między tem.” Jabym mu z rozkoszą śpiewał: “Z dymem pożarów,” podrzucał galicyjskie książki i własnoręcznie krzyże stawiał na jego gruntach. Zresztą tu prawie wszyscy tacy. Kto tu jest? Tchórze bez ducha.
— Więc zostać nie chcesz. Rok się skończył, miałeś próbować pracy. Cofasz się? — spytała pani marszałkowa.
— Chciałbym zostać, ale jak? — bąknął.
— Dlaczego matka Stefana nie sprowadzi? — rzekł Jurjewicz. — Toć go Ossorja wypędził, matka wydziedziczyła na korzyść dobroczynnych instytucyj, świat się wypiera i potępia, głodem marł w Warszawie, teraz się tuła po tym Kaliszu, bez pracy i zarobku, bo nie ma protekcji, a owszem, złą notę wszędzie.
— Kto ci to mówił?
— Słyszałem od Podhorskiego i od niej! A najgorsza, wedle nich, że się zadaje z “rewolucjonistami,” to jest, że uczy lud i książki z zagranicy przemyca. To aż parskają, gdy o nim mowa. On nie pisuje do was?
— Owszem, ale pisze, że mu dobrze.
— Aż póki nie dostanie się do szpitala, czy do cyta-