deli! — zamruczał Jurjewicz.
— Czyż i ojciec już zrobił się ostrożny! — rzekł Kostuś z przekąsem.
— To nie ostrożność, ale tylko rozsądek. I ty i on marnujecie czas i siły wahaniem się i błąkaniem.
Pani marszałkowa wstała, zawołała za sobą Misię, poszły do kancelarji. Rozmawiały długą chwilę, pisały coś, wreszcie Misia poszła do stajni i posłała konno furmana do miasteczka z listem grubym, pieniężnym.
Misia zaraz poszła w pole, staruszka wróciła na ganek do Jurjewiczów i rzekła:
— Posłałam po Stefana. Będzie za kilka dni i wtedy obydwóch was los się zdecyduje. Żebym ja to wcześniej wiedziała!
— Co tam Stefan! On się w czepku urodził. Żebym ja wiedział, co robić! — westchnął Kostuś.
— On miał też do wyboru dobrobyt i karjerę, czy tu ciężkie bojowanie. Wybrał, wszystko tamto rzucił i tu nie przyszedł nawet. Zresztą, nie panowanie tu mieć będzie, w Grelach. Są ciężary, przychodzą klęski, ziemia karmi się potem i łzami.
— Bierze i krew! — szepnął Jurjewicz. — Gdy w nią wrośniesz, przekonasz się, jaka ciężka, twarda, niewdzięczna, bezlitosna bywa. A tutejsza jakże smutna, biedna, jaki się często poczujesz słaby i samotny. Stefan musi ją brać, babkę w robocie i trosce zluzować, ty może lepiej żeń się z Butwiłłówną, pracuj w swym fachu tutaj. Wpływ mieć możesz i dużo zdziałać dla idei.
— Czy ja wiem? Czy ja wiem, co wziąć? — mruczał Kostuś.
Dzień, dwa, wreszcie tydzień minął, nie było odpowiedzi od Stefana, depeszy o konie. Niepokoiła się babka, niecierpliwił się Kostuś, kładła pasjanse Duszka, tylko Misia była jakby obojętna, zajęta tylko sianokosem. Wracała codzień późno z łąk, przez las i pewnego dnia, skręcając na borową drogę, przeraziła się, osadziła swą kasztankę i krzyknęła:
Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/263
Ta strona została przepisana.