Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/266

Ta strona została przepisana.

sobie wszystkiego, stare nałogi zabić. Teraz, kto został, już najgorsze przebył, może trwać. Ale z takiej walki o byt złe jedno wyrosło: duch zmalał. Ludzie teraz zajęci tylko swemi interesami, o innem i nie myślą. Nie można ich zato potępiać, ale można się lękać o przyszłość. Nie dość morgi zachować i nie dość uważać je za swoje. Z tego posiadania i rządu trzeba będzie rachunek zdać idei. Rozumiesz mnie?
— Rozumiem.
— Więc nie będziesz mi miał za złe, że nie zebrałam dla ciebie kapitałów z tej ziemi, a przeciwnie, mam jeszcze ciężary. Trzeba było jednych wychować, drugim pomóc, pamiętać o zesłanych, o zubożałych, o słabszych, trzeba było i wykupić, i zapłacić karę za innego, i przekarmić rodzinę takiego, co usunięto na czas jakiś. Mamy lasy, nie sprzedawałam bez ciebie, więc na te lasy trzeba teraz kupca. Dług mam niewielki, bankowy, ale tego kapitaliku, co w tych drzewach leży, potrzeba, jako siły, na dalsze klęski. Ziemia to warsztat mozolny i zdradliwy, i gorzki bywa na niej trud. Gdy do tej pracy staniesz, pożegnaj się ze swobodą i spokojem i nigdy na plon napewno nie rachuj. Jedna chmura może ci wszystko zniszczyć, zubożyć na tysiące. Przychodzą posuchy lub zalewy, zarazy na bydło, grady i gromy, pożary, wczesne mrozy, zimne wiosny, tysiące klęsk i przeszkód! Nie lękasz się?
— Lękam się tylko, czy potrafię. Nieprzygotowany jestem ani fachowo, ani praktycznie.
— Pomogę ci, poradzę, póki jeszcze siły służą. Rozmówiłeś się z Misią?
— Tak, babciu, i chciałbym ożenić się jak najprędzej.
— Żeń się, będzie wam dobrze z sobą pracować. Rodziny nie ma i pomocą ci będzie dzielną. Jeszcze jedno chciałam z tobą rozważyć. Zatrzymałam Kostusia tutaj. Bałam się o niego na obczyźnie. Miałam na oczach taki przykład Białozora straszny. Matka jego dzieckiem mo-