Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/267

Ta strona została przepisana.

jem była. Dwoje ich miałam i te dwa groby jednakie są, dla jednej sprawy. Chciałabym, aby z Grel Kostuś zapomogę miał i na ziemi tutejszej został. Nie pożałujesz mu?
— Babciu, jeśli to moje, to niech mu babcia odda połowę, będę szczęśliwy!
— Tyle nie trzeba. Wystarczy moje słowo kredytorom Ostaszewskiej, że ręczymy. Gdy las sprzedamy, zapłacimy. Niech się i on żeni i do roboty stanie.
Umilkła zamyślona. Potem otworzyła swe staroświeckie biurko, wydobyła safjanowe pudełko.
— Było przedtem pełne! Sprzedać trzeba było wszystko — rzekła, wyjmując ze dna kęs amarantowego jedwabiu, starego, wyblakłego, a z niego dwa pierścionki. — To sygnet twojego ojca. Ze zwłok mu ukradziono, odzyskałam cudem, chowałam dla ciebie, w szmatce z tej chorągwi, pod którą padł, siedm ran mając. Weź go, noś i dla tego żyj, za co on życie położył. A ten brylancik mój zaręczynowy Misi daj, i bądźcie i w nieszczęściu zawsze spokojni, Bogu ufający i wiele miłujący! A tak żyjcie, byście się ni życia, ni śmierci nie lękali.
Objęła go za głowę, pocałowała, potem przeżegnała. Wyszedł po tej rozmowie skupiony i uroczysty, jakby święcenie wziął.
Nazajutrz wszyscy pojechali do miasteczka na cmentarz. Głaz bez napisu, granit polny leżał na mogile Hrehorowicza i dąb się rozrósł bujnie.
Zastali już tam Kafara, Marcina i Bohuszewicza. Na skinienie pani marszałkowej podważyli kamień, pomogli Jurjewicze i Stefan.
Na odwrotnej stronie był napis, niezgrabnie, krzywo wyryty, ziemią zakryty.
Wytarto, odczyszczono powierzchnię, i z trudem odczytał Stefan:
“Mogiła Stefana Hrehorowicza, zmarłego w roku 1863, a żyjącego, aż tej ziemi stanie.”