Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/28

Ta strona została przepisana.

kto został, trwać powinien i dobrze pamiętać, na długie lata nie zapomnieć.
— Dziad uczył, wiem. Ale możebym usłużył choć rękami przy gospodarce.
— Dziękuję, chłopcze. Myślę, że w tym roku już się nic nie da dźwignąć. Może potem ludzie się opamiętają, chłopi, i zbierzemy się na inwentarze.
— Zawsze trza choć cepem ziarna omłócić trochę i w ziemię rzucić! — rzekł Siemaszko.
— To się ostanę do pomocy choć na kilka dni.
— Na zbożu areszt wczoraj położono, aż się odsypie okradziony magazyn wiejski. Stodoła opieczętowana.
— Ja schowałem trochę zboża na siew, zwiozłem po nocy do szopki przy młynie! — oświadczył triumfująco Siemaszko.
— To go młóćcie i co rychlej wysiejcie, bo jest jeszcze rozkaz płacenia trzystu rubli za straż. Może być lada dzień za to areszt na cokolwiek.
— Ciekawość już na co! — ruszył ramionami ekonom.
— Jak też to można wytrzymać! — rzekł Wiktor.
— To! O mój chłopcze, jakżeby lekko i swobodnie żeby tylko to.
Pani marszałkowa spojrzała przez otwarte okno na dwoje dzieci, zajętych kopaniem dołka w murawie. Dzieci były, jak ona, czarno ubrane.
— Jutro muszę być u wojennego naczelnika, może mi się uda zboże oswobodzić. Niech aresztują wykupną sumę. A w każdym razie bądź gotów, Siemaszko, że jeszcze do licytacji za utrzymanie sotników czegoś szukać będą.
— Niech szukają! — przez zęby mruknął stary. My pójdziemy z cepami, panie Wiktorze.
Posilili się naprędce i poszli do młyna. Po drodze Siemaszko tłumaczył:
— Bo to u nas tak. Tę ziemię, co poszła na wykup dla chłopów, oszacowali po dwanaście rubli za morgę.